W zakładkach "Zakon" i "Przymierze" znajdują się linki prowadzące do informacji o bazach głównych i tych mniejszych danej frakcji.
poniedziałek, 28 marca 2016
Od Saiko do Glena
Zimny wiatr wdarł się pod kaptur, ciągnąc za sobą kolejną falę nowych zapachów. Jednym z nich była przyjemna woń towarzysząca deszczowej pogodzie, zmieszaną z wieczorną bryzą. Na rynku pozostała jedynie grupka mężczyzn, cieszących się kolejną porcją piwa oraz stary handlarz, chcący wcisnąć kolejne rupiecie, każdej napotkanej osobie, więc nie trudno się domyślić, że i ja stałam się ofiarą łasego na pieniądze starca.
„Może zegareczek dla panienki”, „A to wisiorek mam całkiem ładny i nie drogi”, Perełki dla Perełki”…
Ileż tych tandetnych tekstów trafiło pod mój adres. Dopiero ostrzegawczy warkot dał jasno do zrozumienia, iż nachalność działa wyłącznie na jego niekorzyść. Też wymyślił, by wciskać komuś takiemu jak ja, nic nie warte śmieci. Starzec był ostatnią osobą, jaka postanowiła wymienić ze mną kilka zdań, nim zniknęłam wśród krętych, słabo oświetlonych uliczek, gdzie ulokowane było me lokum.
Przekręciłam niewielki klucz w drzwiach, by te chwilę później otwarły się z cichym skrzypieniem, wpuszczając do środka słabe światło z sąsiednich domostw. Nie wiele myśląc, odruchowo sięgnęłam na półkę obok drzwi, gdzie zawsze leżał mały świecznik. Nie przepadałam za ostrym światłem, szczególnie nocami. Jak zwykle powitała mnie głucha cisza. Ech… czyżby marzenie wejścia do domu, pełnego bliskich było, aż tak dalekie? Jedyną towarzyszką mego życia, była Amfa, czekająca na możliwość przemierzania mieszkania.
Mokry płaszcz wylądował na kołku, jednak zdjęcie glanów sięgających do niemalże połowy łydki było odwiecznym rytuałem wracania do domu.
-Witaj mała- przysiadłam na ziemi, wyjmując gryzonia z jego więzienia, na co ten pośpiesznie ulokował się na ramieniu, by towarzyszyć mi podczas przygotowywania posiłku.
W prawdzie nie należy do największych zwierząt, ale zjedzenie prawie połowy mojej porcji nie stanowiło dla niej kłopotu, co intryguje mnie do dziś. I tak wyglądał conocny powrót nieprzerwanie od kilku lat.
Mając siedemnaście lat, nie było innej możliwości jak wynieść się z ruiny, jaką zaledwie dzień wcześniej można było nazwać domem. A cóż się stało? Wizyta kogoś, kto śmie nazywać się moim ojcem. Wyparcie się „kundla, który zdechnie najpóźniej za trzy dni”, było drugą najprostszą czynnością jaką potrafił zrobić. Chyba nie musze mówić, iż pierwszą było zmajstrowanie tego o to kundla, jakim jestem. A co z matką? Demon, chcąc pozbyć się kłopotu i „zatroszczył o lepszą połówkę”. Tak też ja, bez większych środków na życie, perspektyw i niesamowitą pustką w głowie, rozpoczęłam samodzielne życie.
Ckliwa historyjka, nie prawdaż? Pfff… wcale nie. Mniejsza o to.
Wracając do minionej nocy, która z pozoru nie miała różnić się niczym od pozostałych:
Gdy futrzak siedzący na ramieniu, zatykał się kolejną porcją surowego warzywa, obróciłam się na pięcie, chcąc otworzyć drzwi, w które ktoś niecierpliwie uderzał pięścią.
Człowieku! Co one Ci zrobiły?
Zdezorientowana, nacisnęłam na klamkę, uchylając ich nieco. Po drugiej stronie stała wysoka, szczupła postać, okryta płaszczem. Jej zapach odbiegał od tego jakim charakteryzowali się śmiertelnicy.
-To chyba pomyłka- zaczęłam, a słowa ciążyły mi w gardle. Nie przywykłam do rozmów, a tym bardziej z… mężczyzną?
-Seiko? Jeśli nie, to faktycznie pomyłka- chłodny ton wyrwał się spod kaptura.
-To ja, ale…
-Wspaniale, więc przejdźmy do rzeczy- przerwał mi, wchodząc do pokoju.- Dziewczyno, jaki ty tu masz syf.
-Wybacz, ale nie spodziewałam się gości o tak późnej porze. Zwłaszcza nieproszonych- mruknęłam, zdumiona bezpośredniością obcego.
-Uwierz mi, też pragnąłem spędzić tak uroczy wieczór we własnym towarzystwie, ale jak już wcześniej wspominałem- zasiadł na kanapie, wyciągając spod płaszcza niewielki plik kartek.- przejdźmy do rzeczy. Wysłano mnie tu z powodu Twojego zgłoszenia do Zakonu Łowców Srebrnego Krzyża. Musisz wybaczyć nam to, iż nie zostałaś przyjęta od razu, ale przyjmowanie pierwszej lepszej osoby nie przepadającej zbytnio za wampirami, jest odrobinę lekkomyślne. Z tego co mi wiadomo, jesteś wilkołakiem, toteż chyba to przeważyło podczas decyzji Twojego przyjęcia.
Gdy gość zakończył monolog, ja nadal wpatrywałam się w niego nie mając zbytnio pojęcia co powiedzieć, toteż po cichym westchnięciu ponownie zaczął przemawiać.
-Jutro rano zgłoś się ponownie do kwatery. Głowa Zakonu omówi z Tobą dalsza procedurę, a ja tym czasem pozostawiam Cię z towarzystwie Twojego… pupila. Dobrej Nocy, Saiko. Liczę, że wszystko przebiegnie bez problemu. Im więcej nas w Zakonie, tym większe szanse, na nasze zwycięstwo.
-Mogę wiedzieć chociaż z kim mam przyjemność?- wydusiłam z siebie, wpadając na to, iż godność gościa jest mi nieznana.
Brawo Saiko- tym pytaniem na pewno wyszłaś na mądrzejszą, niż przy pierwszym kontakcie z nowopoznanym mężczyzną.
-Gregory Caville, również wilkołak- rzucił przez próg, kierując się w stronę ulicy głównej.
-Wszystko jasne- zaśmiałam się cicho pod nosem, rozumiejąc osobliwy zapach.- Żegnam.
Oparta plecami o drzwi, wpatrywałam się w próżnię. Bierna postawa wobec większości świata nigdy mi nie przeszkadzała, jednak dołączenie do Zakonu było dla mnie czymś nowym. Szczerze nie przepadałam za wampirami. Zapomniałam chyba wspomnieć, jak wiele mieli wspólnego ze zniszczeniem naszego dobytku. Cały czas sądziłam, że przypadkiem było, trafienie na wampiry o takim usposobieniu. Otóż przez kolejne lata wampirze ścieżki wpadały na moją osobę i nigdy jeszcze nie skończyło się to dobrze dla obu stron. Powróciłam do wcześniejszej czynności jaką było przygotowanie czegoś na wzór kolacji. Z drobną pomocą towarzyszki, talerz opustoszał równie szybko, jak znalazł się na szklanej ławie.
Poranek wydał się mniej przytłaczający niż zazwyczaj. Jakoś chętniej miałam ochotę podnieść się z łóżka. Może dlatego, że zaspałam? Całkiem prawdopodobne. Pędem podjęłam przygotowania do wyjścia, aby pół godziny później przemierzać gęsty las pod wilczą postacią. Dawno nie miałam okazji być drugą sobą, toteż chyba łatwo się domyślić, iż przemiana to kolejna krzepiąca rzecz tego poranka.
-Wreszcie dotarłaś- blondyn z przepaską na oku, stał ze skrzyżowanymi rękami. W jego głosie dało się wyczuć dobrze znany mi akcent i, za którym, poniekąd nieco tęskniłam.
Chyba wszyscy w Zakonie zapomnieli o grzecznościowym „Dzień Dobry”, a zamiast niego raczyli się chłodnym tonem. Oparty o mur, nie sprawiał wrażenia urażonego, czy poirytowanego moim dwu minutowym spóźnieniem. Postąpiłam kilka kroków w jego stronę, musząc przy tym odchylić głowę w tył, by móc utrzymać kontakt wzrokowy z powodu jego wzrostu
-Ty jesteś dowódcą?- upewniłam się, patrząc na człowieka.
-Jak sama widzisz, nie ma tu nikogo innego- wzruszył ramionami- Nazywam się Glen Cardiff.
-Miło poznać Saiko Blade- podałam mu rękę, którą uścisnął lekko, po czym szybko schował w kieszeni spodni.
Nie przedłużając krępujących grzeczności, ruszyłam za mężczyzną w kierunku robiącej niesamowite wrażenie budowli.
<Glen?>
„Może zegareczek dla panienki”, „A to wisiorek mam całkiem ładny i nie drogi”, Perełki dla Perełki”…
Ileż tych tandetnych tekstów trafiło pod mój adres. Dopiero ostrzegawczy warkot dał jasno do zrozumienia, iż nachalność działa wyłącznie na jego niekorzyść. Też wymyślił, by wciskać komuś takiemu jak ja, nic nie warte śmieci. Starzec był ostatnią osobą, jaka postanowiła wymienić ze mną kilka zdań, nim zniknęłam wśród krętych, słabo oświetlonych uliczek, gdzie ulokowane było me lokum.
Przekręciłam niewielki klucz w drzwiach, by te chwilę później otwarły się z cichym skrzypieniem, wpuszczając do środka słabe światło z sąsiednich domostw. Nie wiele myśląc, odruchowo sięgnęłam na półkę obok drzwi, gdzie zawsze leżał mały świecznik. Nie przepadałam za ostrym światłem, szczególnie nocami. Jak zwykle powitała mnie głucha cisza. Ech… czyżby marzenie wejścia do domu, pełnego bliskich było, aż tak dalekie? Jedyną towarzyszką mego życia, była Amfa, czekająca na możliwość przemierzania mieszkania.
Mokry płaszcz wylądował na kołku, jednak zdjęcie glanów sięgających do niemalże połowy łydki było odwiecznym rytuałem wracania do domu.
-Witaj mała- przysiadłam na ziemi, wyjmując gryzonia z jego więzienia, na co ten pośpiesznie ulokował się na ramieniu, by towarzyszyć mi podczas przygotowywania posiłku.
W prawdzie nie należy do największych zwierząt, ale zjedzenie prawie połowy mojej porcji nie stanowiło dla niej kłopotu, co intryguje mnie do dziś. I tak wyglądał conocny powrót nieprzerwanie od kilku lat.
Mając siedemnaście lat, nie było innej możliwości jak wynieść się z ruiny, jaką zaledwie dzień wcześniej można było nazwać domem. A cóż się stało? Wizyta kogoś, kto śmie nazywać się moim ojcem. Wyparcie się „kundla, który zdechnie najpóźniej za trzy dni”, było drugą najprostszą czynnością jaką potrafił zrobić. Chyba nie musze mówić, iż pierwszą było zmajstrowanie tego o to kundla, jakim jestem. A co z matką? Demon, chcąc pozbyć się kłopotu i „zatroszczył o lepszą połówkę”. Tak też ja, bez większych środków na życie, perspektyw i niesamowitą pustką w głowie, rozpoczęłam samodzielne życie.
Ckliwa historyjka, nie prawdaż? Pfff… wcale nie. Mniejsza o to.
Wracając do minionej nocy, która z pozoru nie miała różnić się niczym od pozostałych:
Gdy futrzak siedzący na ramieniu, zatykał się kolejną porcją surowego warzywa, obróciłam się na pięcie, chcąc otworzyć drzwi, w które ktoś niecierpliwie uderzał pięścią.
Człowieku! Co one Ci zrobiły?
Zdezorientowana, nacisnęłam na klamkę, uchylając ich nieco. Po drugiej stronie stała wysoka, szczupła postać, okryta płaszczem. Jej zapach odbiegał od tego jakim charakteryzowali się śmiertelnicy.
-To chyba pomyłka- zaczęłam, a słowa ciążyły mi w gardle. Nie przywykłam do rozmów, a tym bardziej z… mężczyzną?
-Seiko? Jeśli nie, to faktycznie pomyłka- chłodny ton wyrwał się spod kaptura.
-To ja, ale…
-Wspaniale, więc przejdźmy do rzeczy- przerwał mi, wchodząc do pokoju.- Dziewczyno, jaki ty tu masz syf.
-Wybacz, ale nie spodziewałam się gości o tak późnej porze. Zwłaszcza nieproszonych- mruknęłam, zdumiona bezpośredniością obcego.
-Uwierz mi, też pragnąłem spędzić tak uroczy wieczór we własnym towarzystwie, ale jak już wcześniej wspominałem- zasiadł na kanapie, wyciągając spod płaszcza niewielki plik kartek.- przejdźmy do rzeczy. Wysłano mnie tu z powodu Twojego zgłoszenia do Zakonu Łowców Srebrnego Krzyża. Musisz wybaczyć nam to, iż nie zostałaś przyjęta od razu, ale przyjmowanie pierwszej lepszej osoby nie przepadającej zbytnio za wampirami, jest odrobinę lekkomyślne. Z tego co mi wiadomo, jesteś wilkołakiem, toteż chyba to przeważyło podczas decyzji Twojego przyjęcia.
Gdy gość zakończył monolog, ja nadal wpatrywałam się w niego nie mając zbytnio pojęcia co powiedzieć, toteż po cichym westchnięciu ponownie zaczął przemawiać.
-Jutro rano zgłoś się ponownie do kwatery. Głowa Zakonu omówi z Tobą dalsza procedurę, a ja tym czasem pozostawiam Cię z towarzystwie Twojego… pupila. Dobrej Nocy, Saiko. Liczę, że wszystko przebiegnie bez problemu. Im więcej nas w Zakonie, tym większe szanse, na nasze zwycięstwo.
-Mogę wiedzieć chociaż z kim mam przyjemność?- wydusiłam z siebie, wpadając na to, iż godność gościa jest mi nieznana.
Brawo Saiko- tym pytaniem na pewno wyszłaś na mądrzejszą, niż przy pierwszym kontakcie z nowopoznanym mężczyzną.
-Gregory Caville, również wilkołak- rzucił przez próg, kierując się w stronę ulicy głównej.
-Wszystko jasne- zaśmiałam się cicho pod nosem, rozumiejąc osobliwy zapach.- Żegnam.
Oparta plecami o drzwi, wpatrywałam się w próżnię. Bierna postawa wobec większości świata nigdy mi nie przeszkadzała, jednak dołączenie do Zakonu było dla mnie czymś nowym. Szczerze nie przepadałam za wampirami. Zapomniałam chyba wspomnieć, jak wiele mieli wspólnego ze zniszczeniem naszego dobytku. Cały czas sądziłam, że przypadkiem było, trafienie na wampiry o takim usposobieniu. Otóż przez kolejne lata wampirze ścieżki wpadały na moją osobę i nigdy jeszcze nie skończyło się to dobrze dla obu stron. Powróciłam do wcześniejszej czynności jaką było przygotowanie czegoś na wzór kolacji. Z drobną pomocą towarzyszki, talerz opustoszał równie szybko, jak znalazł się na szklanej ławie.
Poranek wydał się mniej przytłaczający niż zazwyczaj. Jakoś chętniej miałam ochotę podnieść się z łóżka. Może dlatego, że zaspałam? Całkiem prawdopodobne. Pędem podjęłam przygotowania do wyjścia, aby pół godziny później przemierzać gęsty las pod wilczą postacią. Dawno nie miałam okazji być drugą sobą, toteż chyba łatwo się domyślić, iż przemiana to kolejna krzepiąca rzecz tego poranka.
-Wreszcie dotarłaś- blondyn z przepaską na oku, stał ze skrzyżowanymi rękami. W jego głosie dało się wyczuć dobrze znany mi akcent i, za którym, poniekąd nieco tęskniłam.
Chyba wszyscy w Zakonie zapomnieli o grzecznościowym „Dzień Dobry”, a zamiast niego raczyli się chłodnym tonem. Oparty o mur, nie sprawiał wrażenia urażonego, czy poirytowanego moim dwu minutowym spóźnieniem. Postąpiłam kilka kroków w jego stronę, musząc przy tym odchylić głowę w tył, by móc utrzymać kontakt wzrokowy z powodu jego wzrostu
-Ty jesteś dowódcą?- upewniłam się, patrząc na człowieka.
-Jak sama widzisz, nie ma tu nikogo innego- wzruszył ramionami- Nazywam się Glen Cardiff.
-Miło poznać Saiko Blade- podałam mu rękę, którą uścisnął lekko, po czym szybko schował w kieszeni spodni.
Nie przedłużając krępujących grzeczności, ruszyłam za mężczyzną w kierunku robiącej niesamowite wrażenie budowli.
<Glen?>
Liczba wyrazów: 1009
Zdobyte punkty: 100
"Jeśli nie wiemy, który kierunek mamy obrać, żadna ścieżka nie jest właściwa"
Saiko Blade | Wilkołak [Alfa - córka demona i wilkołaka] | Kobieta | Brytyjka | 20 lat | wolna | heteroseksualna
Typ: Dziki
Przynależność: Zakon
Frakcja: Centrum Zwiadowcze - Zwiadowca
Aparycja: Długie włosy w kolorze czekolady, w pewnym stopniu kontrastują z bladą cerą. Szare oczy zawsze przybierają zmęczony i znudzony życiem wyraz, co może wyglądać nieco komicznie, kiedy na bladoróżowych ustach gości delikatny uśmiech. Dzięki smukłej sylwetce i wzrostowi (165 cm), jest niedoceniana przez przeciwników, co bywa zgubne dla biedaka. Jej lewe ramię zawsze jest zasłonięte przez przepaskę, kryjącą ogromną bliznę z dzieciństwa. Nie zależnie od pogody przywdziewa szorty, które jej zdaniem idealnie pasują do czarnych glanów. W okolicy kręgów lędźwiowych widnieje wytatuowany szary wilk
Charakter: Z wiekiem jej charakter ulegał zmianie. Teraz stąpa twardo po ziemi, analizując wszystko dwukrotnie, mimo iż 2 lata temu, miała skłonności do sadyzmu i agresywności. Obecnie stara się być uprzejma, szczególnie wobec nieznajomych. Nie jest zbyt gadatliwa, wręcz woli słuchać niż być słuchaną. Zgrywa twardą osobę, lecz prawdziwa Saiko jest wrażliwą marzycielką o duszy romantyka. Poirytowana bywa uszczypliwa i złośliwa, choć dla znajomych jest taka na co dzień (oczywiście jest to tak zwana „wredota przyjacielska”). Typ i geny ojca wszczepiły w nią impulsywność. Stara się kontrolować emocje, co nie oznacza, że napady furii zniknęły wraz z młodą Saiko
__________________________________________________________
Poziom: 0
Punkty: 100
Broń używana najczęściej: Poza naturalną bronią w jaką wyposażone są wilkołaki, używa sztyletu
Statystyki: | Szybkość: 25| Siła: 20| Inteligencja: 15| Wytrzymałość: 20 | Strzelectwo: 5| Walka mieczem: 10| Strategia: 5|
Historia: Córka demona i wilkołaka- wyrok oczywisty. Ku zdziwieniu matki, udało mi się dożyć pierwszych urodzin. A co z ojcem? No cóż… zniknął tak szybko jak się pojawił, bowiem nie miał zamiaru przyznać się do posiadania „kundla” jako dziecka.
Inne:
-Jej zmysły są lepiej rozwinięte niż u innych wilkołaków
-Nie przepada za przebywaniem w większej grupie ludzi
-Ubóstwia burzę
-Podczas wietrznej pogody, chętnie przebywa na zewnątrz
-Ma szczurzycę point imieniem Amfa
-Jest w połowie Japonką
-Niepraktykująca żadnej wiary
Przewodząca magia: Czarna
Od Christophera do Natashy i Nikity
- Masz rację. - powiedziałem
- Wiem... - odparła Natasha
- Jakaś ty skromna... - roześmiałem się
Odwzajemniła mi uśmiech.
- Więc co, zrywamy? - zapytała
- Zrywamy. Idę się przewietrzyć. - powiedziałem i wstałem
*
Na dworze szedłem i zauważyłem Nikitę. Siedziała na ławce. Ciekawe co tam robiła. Gdy podszedłem bliżej usłyszałem szloch. Usiadłem obok niej i zapytałem:
- Co Ci jest?
- Jestem strasznie samotna. Ty masz Natashę, wkrótce się ożenisz a ja? A ja nic!
- Hej, spokojnie. Z Natashą przed chwilą zerwałem.
- Serio? - zapytała i podniosła wzrok. Była taka piękna... Pochyliłem się nad nią, ale w ostatniej chwili się zatrzymałem. Przecierz prawie jej nie znałem. Ale może...
(Nikita? Sorry Natasha wykluczyłam Cię XD)
- Wiem... - odparła Natasha
- Jakaś ty skromna... - roześmiałem się
Odwzajemniła mi uśmiech.
- Więc co, zrywamy? - zapytała
- Zrywamy. Idę się przewietrzyć. - powiedziałem i wstałem
*
Na dworze szedłem i zauważyłem Nikitę. Siedziała na ławce. Ciekawe co tam robiła. Gdy podszedłem bliżej usłyszałem szloch. Usiadłem obok niej i zapytałem:
- Co Ci jest?
- Jestem strasznie samotna. Ty masz Natashę, wkrótce się ożenisz a ja? A ja nic!
- Hej, spokojnie. Z Natashą przed chwilą zerwałem.
- Serio? - zapytała i podniosła wzrok. Była taka piękna... Pochyliłem się nad nią, ale w ostatniej chwili się zatrzymałem. Przecierz prawie jej nie znałem. Ale może...
(Nikita? Sorry Natasha wykluczyłam Cię XD)
piątek, 25 marca 2016
Od Natashy cd Christophera i Nikity
- Nie nienawidzę cię... - odpowiedziałam, jednocześnie sięgając do zamka jego kurtki, żeby pomóc mu ją zdjąć - tylko...
Westchnęłam.
- Tylko co?
Pokręciłam głową, chwytając Chrisa za nadgarstek i pociągnęłam go w stronę salonu. Swoją drogą... fajnie że te wszystkie przydupasy pozwoliły nam mieszkać samym. Gdyby było inaczej, pewnie teraz pokojówki by mdlały, czy coś...
- Tylko nie jestem przekonana co do tej więzi... - kontynuowałam, sadzając go na kanapie, po czym ruszyłam do kuchni po potrzebne mi rzeczy. Po kilku minutach przetrząsania szafek, szłam już spowrotem do salonu z miską napełnioną ciepłą wodą, puszystym ręcznikiem, nożyczkami i moją rozbudowaną wersją podręcznej apteczki.
Postawiłam te wszystkie rzeczy na stoliku do kawy i zabrałam się za rozcinanie nożyczkami koszulę Christophera. Rana usytuowana tuż pod jego lewym obojczykiem była niezbyt szeroka i krwawiła słabo - pewnie dzięki zaklęciu uzdrawiającemu.
- Co masz na myśli..? - mężczyzna wrócił do tematu, kiedy sięgnęłam po miskę z wodą i ręcznik dla przemycia rany.
- Nie czuliśmy żadnego mrowienia, nagłego uderzenia mocy i tak dalej, - Chris podskoczył, gdy dotknęłam ręcznikiem rany - sorry...
- Nie szkodzi. - zacisnął usta w bladą linię.
- Żadne z nas nie jest też silniejsze pod żadnym względem, prawda..? - kontynuowałam, żeby odciągnąć jego uwagę od bólu.
- ...
- Masz rację. - westchnął, kiedy zabrałam się za oczyszczanie skóry dookoła rany.
- Jesteś dla mnie jak przyjaciel. - dodałam - Ale chociaż spędziliśmy ze sobą tyle czasu... nie jestem w stanie cię pokochać jako... - poczułam jak moje policzki robią się gorące - przyszłego męża.
Chris uśmiechnął się lekko, ale był na tyle mądry, żeby nie skomentować, bo jeśliby mnie wkurzył, sprawiłabym że by go to zabolało bardziej.
- Poza tym lepiej by było, jakbyś znalazł sobie kogoś bardziej odpowiedniego. - westchnęłam.
Chris? Nikita?
Ilość słów: 296
Zdobyte punkty: 20
Westchnęłam.
- Tylko co?
Pokręciłam głową, chwytając Chrisa za nadgarstek i pociągnęłam go w stronę salonu. Swoją drogą... fajnie że te wszystkie przydupasy pozwoliły nam mieszkać samym. Gdyby było inaczej, pewnie teraz pokojówki by mdlały, czy coś...
- Tylko nie jestem przekonana co do tej więzi... - kontynuowałam, sadzając go na kanapie, po czym ruszyłam do kuchni po potrzebne mi rzeczy. Po kilku minutach przetrząsania szafek, szłam już spowrotem do salonu z miską napełnioną ciepłą wodą, puszystym ręcznikiem, nożyczkami i moją rozbudowaną wersją podręcznej apteczki.
Postawiłam te wszystkie rzeczy na stoliku do kawy i zabrałam się za rozcinanie nożyczkami koszulę Christophera. Rana usytuowana tuż pod jego lewym obojczykiem była niezbyt szeroka i krwawiła słabo - pewnie dzięki zaklęciu uzdrawiającemu.
- Co masz na myśli..? - mężczyzna wrócił do tematu, kiedy sięgnęłam po miskę z wodą i ręcznik dla przemycia rany.
- Nie czuliśmy żadnego mrowienia, nagłego uderzenia mocy i tak dalej, - Chris podskoczył, gdy dotknęłam ręcznikiem rany - sorry...
- Nie szkodzi. - zacisnął usta w bladą linię.
- Żadne z nas nie jest też silniejsze pod żadnym względem, prawda..? - kontynuowałam, żeby odciągnąć jego uwagę od bólu.
- ...
- Masz rację. - westchnął, kiedy zabrałam się za oczyszczanie skóry dookoła rany.
- Jesteś dla mnie jak przyjaciel. - dodałam - Ale chociaż spędziliśmy ze sobą tyle czasu... nie jestem w stanie cię pokochać jako... - poczułam jak moje policzki robią się gorące - przyszłego męża.
Chris uśmiechnął się lekko, ale był na tyle mądry, żeby nie skomentować, bo jeśliby mnie wkurzył, sprawiłabym że by go to zabolało bardziej.
- Poza tym lepiej by było, jakbyś znalazł sobie kogoś bardziej odpowiedniego. - westchnęłam.
Chris? Nikita?
Ilość słów: 296
Zdobyte punkty: 20
Od Dave'a cd Natashy
-Oj tam zginę...póki to nie ze srebra to przeżyję- prychnąłem zmieniając się w wilka.
-Nie rozumiesz durniu że chcę dobrze?- spytała ostro
-Jak chcesz dobrze to wpadnij do mnie na nockę- zaśmiałem się drwiąco
-Dupek-warknęła
-Dziękuję- wyszczerzyłem się i skoczyłem w pobliskie krzaki
-Wracaj bo cię zastrzelą! - krzyknęła
-Oj tam. To będzie pieczeń z wilka na kolacje- mruknąłem skradając się do przodu. W głębi serca chciałem by to była moja siostra. Tak móc ją w końcu rozszarpać na strzępy...Ach te marzenia...
-Ja podziękuję za taką kolacje- burknęła dziewczyna
-To siedź głodna- podsumowałem
Natasha?
< Sorry że krótkie na fonie jestem ;-;>
Liczba słów: 93
Zdobyte punkty: 0
-Nie rozumiesz durniu że chcę dobrze?- spytała ostro
-Jak chcesz dobrze to wpadnij do mnie na nockę- zaśmiałem się drwiąco
-Dupek-warknęła
-Dziękuję- wyszczerzyłem się i skoczyłem w pobliskie krzaki
-Wracaj bo cię zastrzelą! - krzyknęła
-Oj tam. To będzie pieczeń z wilka na kolacje- mruknąłem skradając się do przodu. W głębi serca chciałem by to była moja siostra. Tak móc ją w końcu rozszarpać na strzępy...Ach te marzenia...
-Ja podziękuję za taką kolacje- burknęła dziewczyna
-To siedź głodna- podsumowałem
Natasha?
< Sorry że krótkie na fonie jestem ;-;>
Liczba słów: 93
Zdobyte punkty: 0
Od Christophera do Nikity i Natashy
Po słowach Nikity Natasha odwróviła się. Posłałem do Nikity spojrzenie które mówiło: "Dzięki".
- Jaka strzała? - zapytała
- Ano taka zatruta. - powiedziałem
- Aha. - powiedziała
Nadal czułem ból, ale nie tak straszny, jak ten przedtem. Jeszcze raz podziękowałem Nikicie i poszedłem za Natashą. Mega niezręczna sytuacja. Gdy Nikita odeszła, Natasha powiedziała, a właściwie zapytała:
- Co to za dziewczyna?
- Nowa w Przymierzu.
- Aha.
- Jaka strzała? - zapytała
- Ano taka zatruta. - powiedziałem
- Aha. - powiedziała
Nadal czułem ból, ale nie tak straszny, jak ten przedtem. Jeszcze raz podziękowałem Nikicie i poszedłem za Natashą. Mega niezręczna sytuacja. Gdy Nikita odeszła, Natasha powiedziała, a właściwie zapytała:
- Co to za dziewczyna?
- Nowa w Przymierzu.
- Aha.
***
Już w domu z Natashą, postanowilem się jej zapytać:
- Ty na serio aż tak mnie nienawidzisz?
- Eeee... - powiedziała
Spojrzałem w jej oczy a ona wzięła oddech i powiedziała:
<Nikita, Natasha? Znów brak weny...>
Od Nikity cd Christophera
Nie spodziewałam się, że spotkam dowódcę przymierza. Jednak jego stanowisko nie wywarło na mnie żadnego wrażenie. Dowódca jak dowódca, musiał być odpowiedzialny za wszystkich ale czy taki był? Kto wie kto wie. Dopiero teraz dane mi jest go poznać. Wydaje mi się, że jest wampirem, istotą, która raczej ma styczność z czarną magią. A, i łaskawie czekałam, aż ten odda mi moją zgubę. Christopher uciekł gdzieś na moment swoim wzrokiem by gwałtownie mnie pchnąć na ziemię. Krzyknęłam na niego kompletnie nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji. Upadłam boleśnie tyłkiem na ziemie, a dokładniej na kość ogonową, więc szybko się nie ruszyłam. Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami. Strzała wbiła się w ciało Chrisa. Tak postanowiłam go nazywać. Dłuższego imienia nie dało się komuś dać. Mężczyzna zgiął się w pół i najpierw upadł z hukiem uderzając kolanami o ziemie. Stracił przytomność. Zapanowała cisza. Słysząc kolejne wypuszczane strzały w naszą stronę przywołałam tarczę nade mną i Christopherem. Spojrzałam przelotnie na rannego i pokręciłam głową. Podparłam się dłońmi. Musiałam wstać, jakby nie patrzeć czas mijał i miałabym nie małe kłopoty, gdybym była bierna. Ha! Zabawne! Ja? Bierna? Nie, a za życia. Zaciskając mocno szczęki wstałam, powstrzymując się od wydania jęku bólu. Zakręciło mi się w głowie. Tik tak. Chwiejnie do niego podeszłam, zaledwie kilka kroków. Przyklęknęłam przy nim i skupiłam się na moment na wzmocnieniu tarczy, co niezbyt mi się udało, że musiało mi starczyć to co było. Obróciłam Christophera na plecy i wyjęłam starannie strzałę, by później odrzucić ją w kąt. Gdyby mnie wówczas nie pchnął, zostałabym ofiarą. Ofiarą czego? Zamachu? Kto mógłby czyhać na życie moje? Westchnęłam ciężko i strzały nie ustawały. Tarcza z góry była słabo widoczna jak wcale. Wzięłam Christophera i ciągnąc go, dopełzłam z nim do przestronnej uliczki. Odłożyłam go zmęczona. Ciężkie to. Nad jego raną przyłożyłam wewnętrzną stronę dłoni. Skupiłam się i zaczęłam wypowiadać zaklęcia uzdrawiające. Wkrótce się wybudził, dziękując mi za udzieloną pomoc. Nie miał za co, przecież to należało do moich obowiązków. Za to ja przeprosiłam za wcześniejszy wybuch gniewu. Razem ruszyliśmy w tą samą stronę. Zerknęłam na jego ranę.
-Myślę, że ktoś musiałby opatrzeć ci jeszcze tą ranę - mruknęłam widząc, że nie do końca została ona wyleczona.
-Tak myślisz? - zerknął tylko przelotnie.
-Ta strzała była zatruta - poczułam na sobie jego spojrzenie.- Na taką wyglądała, nie jestem pewna - dodałam szybko.
Szybko spojrzałam za swoją czerwoną ozdobą. Całkiem o niej zapomniałam. No cóż, trudno. W swoim apartamencie mam takich jeszcze dużo. Czemu ja się o nią martwiłam? O ironia... chociaż gdybym tego nie zauważyła, nigdy bym nie spotkała Christophera i albo ja, albo on padłby ofiarą zamachu na życie któregoś z nas. Życie jest okrutne i nic z niego nie potrafię zrozumieć. Kiedy zdecydujemy się na jakiś krok, nie możemy się cofnąć i naprawić błędu. Musimy brnąć w to dalej i przy następnych decyzjach zrobić wszystko by uzyskać to, do czego od dawna zmierzamy, chcieliśmy zmienić. Wszyscy chcemy mieć swoje szczęśliwe zakończenie ale czy koniecznie wszyscy takie mają? Co z niespełnionymi marzeniami? Co musi stanąć na drodze, by nie dojść do naszego celu? Jak silnymi i nieustraszonymi trzeba być? Ja.... ja nie mogę nic powiedzieć o sobie. Gdyby tak się wgłębić w moje myśli i całą mnie... nie posiadam marzeń czy swoich celów od serca. Nawet nie wiem czy to serce mam. Jestem nie czuła ale troszczę się o innych, chcę być za nich odpowiedzialna. Paradoks. Westchnęłam ciężko.
-Skoro tak to może jednak... -powiedział.
Miałam coś powiedzieć gdy nagle jakby znikąd zjawiła się drobnej budowy dziewczyna. W sumie to zatrzymał ją Christopher. Zlustrowała go uważnie spojrzeniem zatrzymując go chwilę dłużej na ranie.
-Jesteś idiotą - skwitowała.
Nagle pochyliłam trochę głowę na znak skruchy.
-Przepraszam. To moja wina, że zostałeś postrzelony strzałą Christopher - powiedziałam, tak z dupy.
(Christopher? Myślałam, że ci nie odpisze XD )
Ilość słów: 624
Zdobyte punkty: 40
-Myślę, że ktoś musiałby opatrzeć ci jeszcze tą ranę - mruknęłam widząc, że nie do końca została ona wyleczona.
-Tak myślisz? - zerknął tylko przelotnie.
-Ta strzała była zatruta - poczułam na sobie jego spojrzenie.- Na taką wyglądała, nie jestem pewna - dodałam szybko.
Szybko spojrzałam za swoją czerwoną ozdobą. Całkiem o niej zapomniałam. No cóż, trudno. W swoim apartamencie mam takich jeszcze dużo. Czemu ja się o nią martwiłam? O ironia... chociaż gdybym tego nie zauważyła, nigdy bym nie spotkała Christophera i albo ja, albo on padłby ofiarą zamachu na życie któregoś z nas. Życie jest okrutne i nic z niego nie potrafię zrozumieć. Kiedy zdecydujemy się na jakiś krok, nie możemy się cofnąć i naprawić błędu. Musimy brnąć w to dalej i przy następnych decyzjach zrobić wszystko by uzyskać to, do czego od dawna zmierzamy, chcieliśmy zmienić. Wszyscy chcemy mieć swoje szczęśliwe zakończenie ale czy koniecznie wszyscy takie mają? Co z niespełnionymi marzeniami? Co musi stanąć na drodze, by nie dojść do naszego celu? Jak silnymi i nieustraszonymi trzeba być? Ja.... ja nie mogę nic powiedzieć o sobie. Gdyby tak się wgłębić w moje myśli i całą mnie... nie posiadam marzeń czy swoich celów od serca. Nawet nie wiem czy to serce mam. Jestem nie czuła ale troszczę się o innych, chcę być za nich odpowiedzialna. Paradoks. Westchnęłam ciężko.
-Skoro tak to może jednak... -powiedział.
Miałam coś powiedzieć gdy nagle jakby znikąd zjawiła się drobnej budowy dziewczyna. W sumie to zatrzymał ją Christopher. Zlustrowała go uważnie spojrzeniem zatrzymując go chwilę dłużej na ranie.
-Jesteś idiotą - skwitowała.
Nagle pochyliłam trochę głowę na znak skruchy.
-Przepraszam. To moja wina, że zostałeś postrzelony strzałą Christopher - powiedziałam, tak z dupy.
(Christopher? Myślałam, że ci nie odpisze XD )
Ilość słów: 624
Zdobyte punkty: 40
czwartek, 24 marca 2016
Od Enetty cd Blue
Przechadzałam się po lesie, który znajdował się obok budynku, w którym pracowałam. Miałam jeszcze chwilkę czasu zanim przyjdzie uczeń, który za karę będzie musiał biegać.
Lekko stąpałam po ściółce, gdy usłyszałam kroki. Wyszłam z krzaków i ujrzałam niedawno poznaną nową koleżankę - Blue.
- Przepraszam jeśli cię przestraszyłam - powiedziałam miło z nadzieją że zostaniemy dobrymi koleżankami mimo że moje zachowanie nieraz na to nie wskazuje.
- Nic się nie stało - uśmiechnęła się ciepło w moją stronę, a po chwili dodała- Czemu tutaj jesteś?
- Uwielbiam przyrodę, więc bardzo chętnie spaceruję po lesie, jednak tylko w późnym wieczorami lub nocami mam czas - powiedziałam - Wiesz, papierowa robota i nie słuchający się uczniowie.
- Rozumiem - przyznała mi rację.
- Blue muszę lecieć, ale wpadniesz do mnie do pokoju kiedyś? - spytałam - Teraz muszę zająć się uczniem.
- Jasne Enetty - posłała mi uśmiech i pomachała na pożegnanie gdy odchodziłam.
Skierowałam się do głównego wejścia, przed którym już stał uczeń.
- Punktualnie - stwierdziłam - Masz u mnie plusa.
Uśmiechnął się, ale ja szybko dodałam - I minusa za pyskowanie, co sumując daje zero. A teraz nie przeciągając mojej wypowiedzi masz do przebiegnięcia 3 km. Nie za dużo i nie za mało. Czas start.
Chłopak zaczął biec, a ja usiadłam na trawie. Jedno pełne okrążenie liczyło dokładnie 500 metrów co daje 6 kółek dookoła do pokonania.
Po 4 kółku ledwo sapał, ale zostały mu już tylko dwa.
Po skończonej katuszy (dla niego, bo dla mnie to było zabawne) wysłałam go do pokoju, a sama wróciłam do swojego, a raczej chciałam, lecz usłyszałam szelest dobiegający z lasu więc postanowiłam to sprawdzić.
Blue lub ktoś?
Ilość słów: 272
Zdobyte punkty: 20
Lekko stąpałam po ściółce, gdy usłyszałam kroki. Wyszłam z krzaków i ujrzałam niedawno poznaną nową koleżankę - Blue.
- Przepraszam jeśli cię przestraszyłam - powiedziałam miło z nadzieją że zostaniemy dobrymi koleżankami mimo że moje zachowanie nieraz na to nie wskazuje.
- Nic się nie stało - uśmiechnęła się ciepło w moją stronę, a po chwili dodała- Czemu tutaj jesteś?
- Uwielbiam przyrodę, więc bardzo chętnie spaceruję po lesie, jednak tylko w późnym wieczorami lub nocami mam czas - powiedziałam - Wiesz, papierowa robota i nie słuchający się uczniowie.
- Rozumiem - przyznała mi rację.
- Blue muszę lecieć, ale wpadniesz do mnie do pokoju kiedyś? - spytałam - Teraz muszę zająć się uczniem.
- Jasne Enetty - posłała mi uśmiech i pomachała na pożegnanie gdy odchodziłam.
Skierowałam się do głównego wejścia, przed którym już stał uczeń.
- Punktualnie - stwierdziłam - Masz u mnie plusa.
Uśmiechnął się, ale ja szybko dodałam - I minusa za pyskowanie, co sumując daje zero. A teraz nie przeciągając mojej wypowiedzi masz do przebiegnięcia 3 km. Nie za dużo i nie za mało. Czas start.
Chłopak zaczął biec, a ja usiadłam na trawie. Jedno pełne okrążenie liczyło dokładnie 500 metrów co daje 6 kółek dookoła do pokonania.
Po 4 kółku ledwo sapał, ale zostały mu już tylko dwa.
Po skończonej katuszy (dla niego, bo dla mnie to było zabawne) wysłałam go do pokoju, a sama wróciłam do swojego, a raczej chciałam, lecz usłyszałam szelest dobiegający z lasu więc postanowiłam to sprawdzić.
Blue lub ktoś?
Ilość słów: 272
Zdobyte punkty: 20
Od Natashy cd Dave'a
Zmrużyłam oczy na ten komentarz.
- Cóż za wyszukany sposób na podryw... - odpowiedziałam z ironią.
- Dziękuję. - Dave skłonił się nisko.
Czemu, ach czemu muszę mieć taki absolutnie zrypany dzień..?
Najpierw te cholerne przymiarki do szycia nowej sukni na jutrzejsze bezsensowne przyjęcie dla szlachetnie urodzonych - "bo wypada", potem te cholerne tępaki z rady w centrum dowodzenia śmiały kwestionować moje metody walki, polegające na przeczekaniu pierwszych dni i oparciu się na wszystkich zwiadowcach, by wykryć pułapki zastawione przez wroga, bo przecież nie możemy wysłać naszych na pewną śmierć! co oni sobie myślą!? że zaszarżujemy pełną parą na łowców, a oni się ugną? Śmiechu warte!
Potem musiałam spędzić resztę dnia z Christopherem, bo zachciało mu się romantycznej randki z narzeczoną-partnerką, a teraz, jakby tego wszystkiego było mało, zaczepia mnie jakiś podpity zbok z frontu... Pytam się, za co?
- Twój poziom inteligencji mnie przeraża. - mruknęłam bardziej do siebie, niż do wilkołaka i ruszyłam przed siebie.
- A twoja uroda mnie oszałamia. - chwycił mnie za nadgarstek.
Poruszyłam się odruchowo, przyciągając go do siebie i wymierzając kopniaka w jego brzuch.
Wilkołak zgiął się w pół i sapnął, obejmując się w pasie ramionami.
- Kurwa... - posłał mi zbolałe spojrzenie - Skąd... tyle siły u... takiego maleństwa?
- Spróbuj zgadnąć. - warknęłam, gotowa do odejścia, gdy usłyszałam znajomy świst.
Natychmiast uwolniłam magię, osłaniając siebie i pijanego degenerata kulistą tarczą. Na bladej skorupie zatrzymał się pocisk na wysokości mojego czoła. Uniosłam rękę i pocisk na nią upadł, dzięki czemu rozpoznałam nabój karabinu snajperskiego. 12,7 mm... Użyli Barrett M82..? jeśli tak, to mogą znajdować się nawet dwa kilometry stąd... cholera. Szybko im poszło.
- Cholera, gdzie oni są..? - usłyszałam Dave'a, w związku z czym spojrzałam w jego kierunku. Patrzył na spłaszczony pocisk w mojej ręce. Nagle odwrócił się w stronę, z której musiano wystrzelić i zrobił krok w tym kierunku.
- Zostań. - warknęłam.
Spojrzał na mnie widocznie zbity z tropu.
- Co..?
- Jeśli strzelili z tego, co myślę, gdy opuścisz osłonę, natychmiast cię zabiją. - wytłumaczyłam, starając się obmyślić plan.
Dave :v?
Ilość słów: 341
Zdobyte punkty: 20
- Cóż za wyszukany sposób na podryw... - odpowiedziałam z ironią.
- Dziękuję. - Dave skłonił się nisko.
Czemu, ach czemu muszę mieć taki absolutnie zrypany dzień..?
Najpierw te cholerne przymiarki do szycia nowej sukni na jutrzejsze bezsensowne przyjęcie dla szlachetnie urodzonych - "bo wypada", potem te cholerne tępaki z rady w centrum dowodzenia śmiały kwestionować moje metody walki, polegające na przeczekaniu pierwszych dni i oparciu się na wszystkich zwiadowcach, by wykryć pułapki zastawione przez wroga, bo przecież nie możemy wysłać naszych na pewną śmierć! co oni sobie myślą!? że zaszarżujemy pełną parą na łowców, a oni się ugną? Śmiechu warte!
Potem musiałam spędzić resztę dnia z Christopherem, bo zachciało mu się romantycznej randki z narzeczoną-partnerką, a teraz, jakby tego wszystkiego było mało, zaczepia mnie jakiś podpity zbok z frontu... Pytam się, za co?
- Twój poziom inteligencji mnie przeraża. - mruknęłam bardziej do siebie, niż do wilkołaka i ruszyłam przed siebie.
- A twoja uroda mnie oszałamia. - chwycił mnie za nadgarstek.
Poruszyłam się odruchowo, przyciągając go do siebie i wymierzając kopniaka w jego brzuch.
Wilkołak zgiął się w pół i sapnął, obejmując się w pasie ramionami.
- Kurwa... - posłał mi zbolałe spojrzenie - Skąd... tyle siły u... takiego maleństwa?
- Spróbuj zgadnąć. - warknęłam, gotowa do odejścia, gdy usłyszałam znajomy świst.
Natychmiast uwolniłam magię, osłaniając siebie i pijanego degenerata kulistą tarczą. Na bladej skorupie zatrzymał się pocisk na wysokości mojego czoła. Uniosłam rękę i pocisk na nią upadł, dzięki czemu rozpoznałam nabój karabinu snajperskiego. 12,7 mm... Użyli Barrett M82..? jeśli tak, to mogą znajdować się nawet dwa kilometry stąd... cholera. Szybko im poszło.
- Cholera, gdzie oni są..? - usłyszałam Dave'a, w związku z czym spojrzałam w jego kierunku. Patrzył na spłaszczony pocisk w mojej ręce. Nagle odwrócił się w stronę, z której musiano wystrzelić i zrobił krok w tym kierunku.
- Zostań. - warknęłam.
Spojrzał na mnie widocznie zbity z tropu.
- Co..?
- Jeśli strzelili z tego, co myślę, gdy opuścisz osłonę, natychmiast cię zabiją. - wytłumaczyłam, starając się obmyślić plan.
Dave :v?
Ilość słów: 341
Zdobyte punkty: 20
Od Gregory'ego - historia
Od małego uczono mnie na
łowcę. Cała moja rodzina parała się tym zawodem od wielu lat, więc dlaczego
miałbym być gorszy..? Szczególnie że wszyscy pokładali we mnie wielkie
nadzieje, związane z faktem że moimi rodzicami byli wilkołak i anioł, a ja sam
przeżyłem pierwsze lata życia. Byłem Alfą, jak to nazywają i rzeczywiście dorastałem w zupełnie inny sposób niż inne młode wilkołaki. Zwykle zmieniasz się w wilka po raz pierwszy w wieku dwunastu lat, a ja swoją pierwszą przemianę przeżyłem w wieku siedmiu lat. Moja wilcza forma jest większa niż wilcze formy normalnych wilkołaków, a jeszcze do tego wszystkiego dochodziła niesamowita siła fizyczna pozwalająca mi wyrywać dorosłe drzewa z korzeniami. Oczywiście jak ta siła się ujawniła, nie była aż tak wielka jak teraz - wtedy w czasie zwyczajowego treningu wściekłem się na starszego kolegę, który naśmiewał się z mojego brata. Złapałem za najbliższą rzecz (którą były drzwi do sali) i rzuciłem nią w owego kolegę.W wieku dziesięciu lat poddano mnie testowi na typ mojej magii, dzięki czemu łatwiej było mi opracować sposób walki z jej użyciem - w formie wiążącej i tnącej czarnej masy, której najczęściej używałem przeciwko bardzo silnym przeciwnikom, lub gdy straciłem nad sobą panowanie... czyli często.Pełen trening ukończyłem w wieku dwudziestu lat - to wtedy głowa zakonu wysłała mnie na misję szpiegowską do szkoły przeznaczonej dla przedstawicieli mrocznych ras w tym wilkołaków. Udałem się tam pod prawdziwym nazwiskiem, ale ze sfałszowanymi papierami, w których napisano że moja matka jest człowiekiem. Pierwszy rok minął mi na obserwacjach i dokładnych analizach uczniów i nauczycieli oraz na przeszukiwaniu biblioteki w celu znalezienia jakichś istotnych informacji, o których w zakonie nie mieliśmy pojęcia. Szczególnie dużą wagę przywiązywałem do poznania sekretów wampirów, które były głównym celem eksterminacji, a o których wiedzieliśmy najmniej. Nie wszystkie giną wystawione na słońce, srebro je pali, a ogień wykańcza na dobre. Wiedzieliśmy, że wszystkie legendy związane z metodami łowców były niesprawdzone... w końcu woda święcona, krzyże i święte obrazki nic krwiopijcom nie robiły - najwyżej wywoływały histeryczny śmiech i kulę ognia w tyłku eksperymentatora.Wszystko by szło po maśle gdyby nie fakt, że w połowie drugiego roku do akademii zaczęła chodzić pewna cholernie dobrze znana wampirka, A do tego jeszcze używała nazwiska swojego przybranego ojca! To oczywiste, że od razu wiedziałem kim była, ale musiałem zachować pozory, chociaż byłem świadomy, że była bliska przejrzenia mnie.Jaką strategię mogłem obrać by ochronić się przed wykryciem przez cholerny radar (bo jak inaczej nazwać kogoś, kto potrafi wyczuć łowcę na kilometr? Nawet wiedziała że jestem Alfą!)..?Wtedy też cała szkoła wybrała się na lekcje w terenie i zostaliśmy zaatakowani przez moich ziomków. Musiałem podjąć decyzję i chociaż zabiłem tych młodzików, nie żałowałem, bo wszystkie wątpliwości ze strony Natashy rozwiały się całkowicie. A ja głupia myślałam, że to łowca... usłyszałem jak to mruczy i w końcu mogłem odetchnąć i wrócić do pracy.Z tym, że to nie było takie proste. Coraz częściej na siebie wpadaliśmy zarówno w szkole jak i poza nią i tak wyszło, że zaczęliśmy ze sobą spędzać coraz więcej czasu. Zwykle rozmawialiśmy o błahostkach, jednak któregoś dnia, na moją prośbę, Natasha zdradziła mi kilka sekretów wampirów, z których najbardziej wstrząsnął mną ten o wampirzej więzi. Dwukrotnie potężniejsza magia i zwiększona siła fizyczna, a do tego groźba śmierci jednej części więzi wraz z drugą. - tego łowcy nigdy nie wiedzieli.W zamian przyznałem, że moją matką jest anioł, na co Natasha zareagowała z takim entuzjazmem, że nie mogłem powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta...
Była piękna, mądra, urocza, na każdym kroku napawała mnie radością i mi ufała... jak mogłem się w niej nie zakochać..?
Ale wtedy szkołę zaatakował specjalistyczny oddział łowców, poinformowany przez nowego szpiega, że do szkoły chodzi Volkov i trzeba ją schwytać, zanim wyśpiewa nauczycielom sposoby walki z łowcami.
Wiedziałem co ją czeka w lochach siedziby zakonu i wiedziałem, że nie dam rady pokonać doświadczonych Specjalistów, więc postanowiłem uratować ją przynajmniej w ten sposób... ale ten irytujący kobieciarz, Christopher, ją uratował (i chociaż cieszyło mnie niezmiernie że przeżyła, nie byłem sobie w stanie wybaczyć moich działań). Miłość prowadzi do głupoty - tak niektórzy mówią i wiedziałem, że mają rację.
Nigdy nie zdradzaj osoby, którą kochasz, bo potem będziesz cierpiał katusze.
I nic nie pomoże,
tak jak nie pomógł mój awans na zastępcę głowy zakonu...
Była piękna, mądra, urocza, na każdym kroku napawała mnie radością i mi ufała... jak mogłem się w niej nie zakochać..?
Ale wtedy szkołę zaatakował specjalistyczny oddział łowców, poinformowany przez nowego szpiega, że do szkoły chodzi Volkov i trzeba ją schwytać, zanim wyśpiewa nauczycielom sposoby walki z łowcami.
Wiedziałem co ją czeka w lochach siedziby zakonu i wiedziałem, że nie dam rady pokonać doświadczonych Specjalistów, więc postanowiłem uratować ją przynajmniej w ten sposób... ale ten irytujący kobieciarz, Christopher, ją uratował (i chociaż cieszyło mnie niezmiernie że przeżyła, nie byłem sobie w stanie wybaczyć moich działań). Miłość prowadzi do głupoty - tak niektórzy mówią i wiedziałem, że mają rację.
Nigdy nie zdradzaj osoby, którą kochasz, bo potem będziesz cierpiał katusze.
I nic nie pomoże,
tak jak nie pomógł mój awans na zastępcę głowy zakonu...
Ilość wyrazów: 710
Zdobyte punkty: 50
Od Christophera cd Nikity
Zauważyłem coś, co leżało na ziemi. Podniosłem i wstałem. Przede mną była jakaś dziewczyna. Chyba anielica. Zapytałem się:
- To twoje?
- Tak. - powiedziała. Była z przymierza. Tak byłem tego pewny. Ale wolałem zapytać:
- Jesteś z przymierza?
- Tak. Jestem Nikita Carrens. - powiedziała - A ty?
- Hmmm... Skoro jesteś z przymierza... Christopher Virsin. Twój przywódca. - powiedziałem (Tak wiem, lubię się wywyższać XD).
- Miło mi. - odparła. Zauważyłem strzałę. Jako,że jestem bardzo szybki pchnąłem Nikitę na ziemię, żeby ta strzała jej nie zabiła.
- Co ty robisz?! - zapytała wkurzona. Jednak mnie trafiła. Zgiąłem się w pół z bólu i zemdlałem.
*
Obudziłem się kiedy Nikita szeptała zaklęcia uzdrawiania.
- Merci. - powiedziałem po francusku.
- Przepraszam za to "Co ty robisz". - odparła Nikita.
- Nie ma za co. - powiedziałem - Pozwolisz, że pójdę do domu?
- Eee... Jasne. - odparła. Jako, że oboje byliśmy z przymierza poszliśmy w tą samą stronę.
<Nikita? Następnym razem będzie lepiej. Wiesz... Brak weny :c>
Ilość słów: 153
Zdobyte punkty: 10
- To twoje?
- Tak. - powiedziała. Była z przymierza. Tak byłem tego pewny. Ale wolałem zapytać:
- Jesteś z przymierza?
- Tak. Jestem Nikita Carrens. - powiedziała - A ty?
- Hmmm... Skoro jesteś z przymierza... Christopher Virsin. Twój przywódca. - powiedziałem (Tak wiem, lubię się wywyższać XD).
- Miło mi. - odparła. Zauważyłem strzałę. Jako,że jestem bardzo szybki pchnąłem Nikitę na ziemię, żeby ta strzała jej nie zabiła.
- Co ty robisz?! - zapytała wkurzona. Jednak mnie trafiła. Zgiąłem się w pół z bólu i zemdlałem.
*
Obudziłem się kiedy Nikita szeptała zaklęcia uzdrawiania.
- Merci. - powiedziałem po francusku.
- Przepraszam za to "Co ty robisz". - odparła Nikita.
- Nie ma za co. - powiedziałem - Pozwolisz, że pójdę do domu?
- Eee... Jasne. - odparła. Jako, że oboje byliśmy z przymierza poszliśmy w tą samą stronę.
<Nikita? Następnym razem będzie lepiej. Wiesz... Brak weny :c>
Ilość słów: 153
Zdobyte punkty: 10
środa, 23 marca 2016
Od Nikity
Była sobie pewna anielica. Anielica czarna ale posiadająca biel w sobie. Bo ta czerń to tylko była przykrywka. To tylko miało być maską. Biel i czerń. Yin i Yang. Dwa przeciwieństwa, w jednym ciele. Bo jedno musi być zgodne z drugim. Jedyną cechą świadczącą o jej krwi anielskiej, były oczy złote oraz skrzydła mieniące się i bijące delikatnym światłem, nie takim by raziło w oczy. Jednak wystarczającym by skupić uwagę przeciwnika. O zmroku widać ją było najlepiej, służyła jako światło prowadzące przez tą ciemność. Dziką i nie przyjazną. Tak bardzo daleką od jej świętej rasy. A zwą ją Nikita Carrens, wywodząca się z Anglii niewiasta. Nie z życia była niezadowolona, ale ze swojego losu. Przyszło jej młode lata spędzić na wojnie. Nie rozumiała aspektu wojny. Uważała je za problematyczny i żałosny. Nie pojmowała tego, jak można żyć w wojnie otoczonej chaosem i zgubą wszystkich. Była jedynie marną istotą magiczną.
Aktualnie przebywała w swoim przestronnym pokoju, gdzie znajdowały się jej instrumenty, łóżko na którym stała oraz sztalugi i mnóstwo farb dookoła nich, garderoba, stół. Na ścianach wisiało dużo obrazów malowanych jej dłonią, jej pędzlem. Malowanie było czymś, co raczej nie powodowało tego samego uczucia co granie na skrzypcach czy fortepianie. Było to gorsze uczucie zażenowania. Jako anioł powinna umieć malować, była to powszechnie znana sztuka uprawiana przez jej rasę. A ona nie czuła do tego powołania. Malowała dość dobrze ale cały czas niewystarczająco. Na obrazach znajdowały się scenki, które zapadły jej w pamięci albo po prostu sobie je uroiła w wyobraźni. Najczęściej przedstawiało smutek, żal, agonie i chęć powrotu do tego co było. Jej refleksje często skłaniały się do tych aspektów, dlatego można powiedzieć, że zawdzięcza swój wewnętrzny spokój, łagodność. Powagę już nie.. Westchnęła ciężko podchodząc swoim krokiem do futerału. Przyklękła i wyjęła z niego skrzypce dokładnie się im przyglądając. Drewniane, idealnie wykonane, najmniejszy detal. Starannie wyrzeźbiony, choć misternie, co dodawało roku. Stanęła naprzeciwko wielkiego okna, skąd mogli ją podglądać, ułożyła się odpowiednie i wraz z pierwszym dotknięciem smyczka o struny zaczęła płynąć piękna melodia muzyki klasycznej w jej wykonaniu. Dzisiaj zaserwowała spokojną ale smutną piosenkę. Nawet Nikitę rozrywała od środka, sprawiała, że w grę wkładała całe swoje serduszko, przepełnione dobrem i troską. Nie ma innych słów jak muzyka płynąca właśnie z pod smyczek Nikity, by opisać to wszystko. Za pewne jak zawsze nikt nie będzie stał i słuchał jej skrzypiec, ale może kiedyś ktoś ją usłyszy i usłyszy komplement od kogoś, kogo nie zna. Marne były jej marzenia i nadzieje, bo rzeczywistość uderzała ją brutalnie w twarz a później dawała kopa w brzuch, nie mogąc pozbierać się z ziemi. Przez cały czas miała zamknięte oczy a usta delikatnie rozchylone. Kiedy skończyła grać trzymając mocno instrumenty wyprostowała ręce wzdłuż tułowia. Wzięła głęboki oddech i wypuszczając powietrze otworzyła oczy. Oczy wyrażały wszystko. Powaga mieszająca się ze smutkiem. Miała żal do samej siebie, że odczuwała potrzeby więzi. Nie czuła tego, co nazywają przyjaźnią. Nie mogła czuć do innych, a jeżeli mogła, wydawało się być to niemożliwe. Chciałaby rozmawiać z kimś, mieć kogoś dla kogo naprawdę rzuciłaby się w ogień nie z obowiązku ale samego faktu. Bo ktoś był dla niej przyjacielem. Pragnęła... pragnęła odzyskać łączące ją relacje z rodziną. Już nie mowa tutaj o więzach ale o dawnych rozmowach, komplementach, głupich żartów i dawnego, dziecięcego, niewinnego uśmiechu na jej twarzy. Teraz nikt nie wyobrażała sobie kobiety uśmiechniętej. Wydawać by się mogła, że ona już tego nie pamięta. Nie pamięta jak wtedy wyglądała z uśmiechem. Strzelała, że lepiej ale to były tylko domysły i nadal są. Za oknem liczyła na deszcz ale zza chmur widoczne było słońce a do pomieszczenia, na samotną postać kobiety padały jego radosne promyki. "Cóż za ironia. Przed chwilą przecież grałam coś smutnego. Liczyłam na deszcz po wcześniejszych chmurach", powiedziała do siebie w myślach. Chwilę jeszcze podziwiając widoki stała, by później odłożyć na miejsce instrument. Nie mając czasu do stracenia wyszła z pokoju kierując się na dziedziniec a stamtąd... tam gdzie poniosą jej nogi. Na nadgarstek miała luźno obwiązane, czerwone nicie a na sobie czarne spodenki, t-shirt oraz trampki. Nie dbała o to, czy zgubi swoją ulubioną ozdobę. Nie przywiązywała do tego tak naprawdę do tego wysokiej wagi. Idąc ulicą mijała wielu ludzi i nie ludzi jak mniemała. Świat już nie był taki sam i musiała się mieć na baczności. Tak naprawdę jej biała magia służyła do obrony i leczenia ran innych ale wykorzystana w dobry sposób potrafiła być trudnym przeciwnikiem. Rozglądała się na prawo i lewo. Nagle zdała sobie sprawę, że na nadgarstku nie czuje tej nici. Wystarczyło jedno spojrzenie by być pewnym jednego. To zdzierstwo znowu zsunęło się z dłoni. Przystanęła i wzrokiem powędrowała trasą skąd którą szła. Gdy zobaczyła swoją zgubę, zatrzymała na tym wzrok. Ktoś już przystanął nad tym, pochylił się i podniósł. Nikita bacznie obserwowała ozdobę, patrząc co z nią zrobi.
(Ktoś jest chętny? ^^)
Ilość słów: 796
Zdobyte punkty: 60
Aktualnie przebywała w swoim przestronnym pokoju, gdzie znajdowały się jej instrumenty, łóżko na którym stała oraz sztalugi i mnóstwo farb dookoła nich, garderoba, stół. Na ścianach wisiało dużo obrazów malowanych jej dłonią, jej pędzlem. Malowanie było czymś, co raczej nie powodowało tego samego uczucia co granie na skrzypcach czy fortepianie. Było to gorsze uczucie zażenowania. Jako anioł powinna umieć malować, była to powszechnie znana sztuka uprawiana przez jej rasę. A ona nie czuła do tego powołania. Malowała dość dobrze ale cały czas niewystarczająco. Na obrazach znajdowały się scenki, które zapadły jej w pamięci albo po prostu sobie je uroiła w wyobraźni. Najczęściej przedstawiało smutek, żal, agonie i chęć powrotu do tego co było. Jej refleksje często skłaniały się do tych aspektów, dlatego można powiedzieć, że zawdzięcza swój wewnętrzny spokój, łagodność. Powagę już nie.. Westchnęła ciężko podchodząc swoim krokiem do futerału. Przyklękła i wyjęła z niego skrzypce dokładnie się im przyglądając. Drewniane, idealnie wykonane, najmniejszy detal. Starannie wyrzeźbiony, choć misternie, co dodawało roku. Stanęła naprzeciwko wielkiego okna, skąd mogli ją podglądać, ułożyła się odpowiednie i wraz z pierwszym dotknięciem smyczka o struny zaczęła płynąć piękna melodia muzyki klasycznej w jej wykonaniu. Dzisiaj zaserwowała spokojną ale smutną piosenkę. Nawet Nikitę rozrywała od środka, sprawiała, że w grę wkładała całe swoje serduszko, przepełnione dobrem i troską. Nie ma innych słów jak muzyka płynąca właśnie z pod smyczek Nikity, by opisać to wszystko. Za pewne jak zawsze nikt nie będzie stał i słuchał jej skrzypiec, ale może kiedyś ktoś ją usłyszy i usłyszy komplement od kogoś, kogo nie zna. Marne były jej marzenia i nadzieje, bo rzeczywistość uderzała ją brutalnie w twarz a później dawała kopa w brzuch, nie mogąc pozbierać się z ziemi. Przez cały czas miała zamknięte oczy a usta delikatnie rozchylone. Kiedy skończyła grać trzymając mocno instrumenty wyprostowała ręce wzdłuż tułowia. Wzięła głęboki oddech i wypuszczając powietrze otworzyła oczy. Oczy wyrażały wszystko. Powaga mieszająca się ze smutkiem. Miała żal do samej siebie, że odczuwała potrzeby więzi. Nie czuła tego, co nazywają przyjaźnią. Nie mogła czuć do innych, a jeżeli mogła, wydawało się być to niemożliwe. Chciałaby rozmawiać z kimś, mieć kogoś dla kogo naprawdę rzuciłaby się w ogień nie z obowiązku ale samego faktu. Bo ktoś był dla niej przyjacielem. Pragnęła... pragnęła odzyskać łączące ją relacje z rodziną. Już nie mowa tutaj o więzach ale o dawnych rozmowach, komplementach, głupich żartów i dawnego, dziecięcego, niewinnego uśmiechu na jej twarzy. Teraz nikt nie wyobrażała sobie kobiety uśmiechniętej. Wydawać by się mogła, że ona już tego nie pamięta. Nie pamięta jak wtedy wyglądała z uśmiechem. Strzelała, że lepiej ale to były tylko domysły i nadal są. Za oknem liczyła na deszcz ale zza chmur widoczne było słońce a do pomieszczenia, na samotną postać kobiety padały jego radosne promyki. "Cóż za ironia. Przed chwilą przecież grałam coś smutnego. Liczyłam na deszcz po wcześniejszych chmurach", powiedziała do siebie w myślach. Chwilę jeszcze podziwiając widoki stała, by później odłożyć na miejsce instrument. Nie mając czasu do stracenia wyszła z pokoju kierując się na dziedziniec a stamtąd... tam gdzie poniosą jej nogi. Na nadgarstek miała luźno obwiązane, czerwone nicie a na sobie czarne spodenki, t-shirt oraz trampki. Nie dbała o to, czy zgubi swoją ulubioną ozdobę. Nie przywiązywała do tego tak naprawdę do tego wysokiej wagi. Idąc ulicą mijała wielu ludzi i nie ludzi jak mniemała. Świat już nie był taki sam i musiała się mieć na baczności. Tak naprawdę jej biała magia służyła do obrony i leczenia ran innych ale wykorzystana w dobry sposób potrafiła być trudnym przeciwnikiem. Rozglądała się na prawo i lewo. Nagle zdała sobie sprawę, że na nadgarstku nie czuje tej nici. Wystarczyło jedno spojrzenie by być pewnym jednego. To zdzierstwo znowu zsunęło się z dłoni. Przystanęła i wzrokiem powędrowała trasą skąd którą szła. Gdy zobaczyła swoją zgubę, zatrzymała na tym wzrok. Ktoś już przystanął nad tym, pochylił się i podniósł. Nikita bacznie obserwowała ozdobę, patrząc co z nią zrobi.
(Ktoś jest chętny? ^^)
Ilość słów: 796
Zdobyte punkty: 60
"Nie najgorszy jest zgon, bo wszystko się kończy, ale dlatego, że po nim nic się nie zaczyna."
Nikita Carrens | Anioł | Kobieta | Angielka | 20 lat | wolna | heteroseksualna
Typ: Świetlisty
Przynależność: Przymierze
Frakcja: Centrum zwiadowcze - dowódca
Aparycja: Nasz kochany aniołeczek jest średniego wzrostu. Posiada 176 centymetrów krwi i kości. Kobieta szczupła choć nie tak wysportowana jak inni walczący bronią lub bez. Nie można zaprzeczyć, że jej cera jest blada, delikatna, bez skazy. Często ją przez to porównują do laleczki porcelanowej. Pomimo swojego wzrostu wygląda na kruchą niżeli twardą i silną. Jej włosy są długie, sięgające połowy pleców. Pięknie zadbane, kruczoczarne z grzywką opadającą na oczy. Grzywka jednak bardzo często przysłania jej przenikliwe, złote oczy. Jej ubiór jest mało oryginalny, ale zaskoczeniem dla jej pobratymców. Nie ubiera się w biel czy inne takie kolory. Czerń jest kolorem przewodnim a później czerwone elementy, zwykle drobne detale np., nici, czy paski, zdobienia. Oprócz czerwonych detali można spotkać ją z niebieskimi lub złotymi detalami. Ubiera się delikatnie i subtelnie, dziewczęco. Jej skrzydła wyglądają nie codziennie. Czarne skrzydła jak smoła, których pióra następnie stają się czerwonawe a największe są złotobiałe, jakby na wpół przezroczyste. Warto wspomnieć, że największe jarzą i biją światłem a reszta się po prostu mieni.
Charakter: Dziewczyna jest typem introwertyka, mieszanką zarówno flegmatyka jak i melancholika. Z melancholika można zauważyć następujące cechy jak sztywność, refleksyjność czy też spokój. Posiada sarkastyczne poczucie humoru choć sama nie śmieje się zbyt często a raczej uśmiecha się półgębkiem. Sztywność raczej odnosi się do zabaw. Nie czuję się wówczas komfortowo a ciało sztywnieje i wykonuje często coś w stylu roboczym. Preferuje uroczyste zebrania, gdzie mogła zawsze posiedzieć, posłuchać, ewentualnie podzielić się z kimś swoim zdaniem na dany temat. Nikita dużo myśli i po zwykłych wydarzeniach może się skłonić do refleksji typu "co by było gdyby" oraz co by się stało gdyby to ona była na czyimś miejscu, lub czysto po to, by wyciągnąć wnioski, rozpatrzeć ewentualne błędy i inne takie tam duperelki. Cechuje ją również spokój, który idzie w parze z łagodnością flegmatyka. W jakiejkolwiek sytuacji by się nie znalazła, umie odnaleźć spokój i być łagodną. Nie wkurza się na czyjeś błędy, choć bardzo szybko takowe wychwytuje. Po wszystkim udaje się często na rozmowy na temat błędów i propozycji jak się ich pozbyć by dążyć do perfekcji. Idealistka, przez co lubi mieć wszystko zrobione dokładnie, perfekcyjne. Do wszystkiego musiała dojść ciężką pracą. Jeżeli chodzi o cechy flegmatyka... wspomniana wyżej łagodność oraz szereg innych cech oprócz bierności, której wyzbyła się z czasem. Nienawidzi osób biernych, gardzi nimi. Potrafi zachować wysoką samokontrolę i nie daje się zmanipulować poprzez swoją ostrożność. W zwyczaju ma planowanie kilka kroków naprzód i kilka innych scenariusz, gdyby potoczyłoby się tak a nie inaczej. To tłumaczy czemu ze wszystkich opałów wychodzi obronną ręką. Spokój, łagodność i powaga dają wrażenie tajemniczej oraz trochę zmęczoną życiem kobietą. Pracę, którą ma zawsze do podjęcia wykonuje solidnie a wszelkie konflikty są rzadkością, a jeżeli już jakiejś zaistnieją to szybko je rozwiązuję idąc na ugodę obu stron. Chyba, że mówimy o konflikcie z wrogiem. Wtedy jest uparta, emanuje chłodem i niecodzienną wśród aniołów wrogością. Ponadto posiada zmysł strategiczny, co równie łatwo możemy wywnioskować z kilku zdań wcześniej. Nie odczuwa żadnych więzi, przez co wszystkich z łatwością może traktować na równi. Jednakże zawiązywanie przyjaźni jest bardzo trudne nie mówiąc o rozkochaniu jej w sobie. Należy do osób, która troszczy się o innych i bierze odpowiedzialność za wszystko, czego się podejmuje, przez co stara się wrócić bez strat a z zyskiem.
__________________________________________________________
Poziom: 0
Punkty: 100
Broń używana najczęściej: magia
Statystyki: | Szybkość:20 | Siła:10 | Inteligencja:20 | Wytrzymałość: 5| Strzelectwo:20 | Walka mieczem: 5| Strategia: 20|
Historia: Nikita Carrens wychowywała się w szanowanej rodzinie. Rodzinie, w której ceniono talent i umiejętności. Bez tego stawało się czarną owcą. Dziewczyna posiadała inne rodzeństwo i gdy zauważyła, że zaczęli wybudzać w sobie talenty i uczyć się różnych umiejętności, również nie chciała być gorsza. Rozpoczęła więc swoją długą wędrówkę szukając tego, w czym była najlepsza i mogła się w tym szkolić. Magia była czymś, co wyróżniało ją spośród rodzeństwa walczącego bronią. Wyszło to na jej korzyść, ponieważ wykorzystywała swoją walkę dystansową. Rodzice byli pod wrażeniem jej umiejętności i swojego zmysłu strategicznego, dlatego pozostawili ją samą sobie, myśląc, że czas najwyższy by myślała samodzielnie a oni wzięli pod swoje skrzydło resztę rodzeństwa. Czując się w pewnym stopniu zraniona, chodziła od jednego maga do drugiego ucząc od najlepszych. Nie dziwna jest więc jej wysoka pozycja i szacunek wśród innych aniołów.
Inne:
~Nikita interesuje się ogrodnictwem, różnymi sztuki oraz wgłębianiem tajnik jej magii.
~Ma opanowaną grę na skrzypcach oraz pianinie
~W wolnych chwilach maluje
~Uwielbia chodzić do teatru oraz na koncerty orkiestry symfonicznej
~Nie lubi ostrego ani słonego jedzenia.
~Jeżeli walka, to w miejscu. Jej wytrzymałość nie należy do najlepszej.
~Nie posiada uczucia potrzeby więzów i uznaje je za zbędne. To tłumaczy dlatego wszystkich traktuje na równi i w miarę możliwości sprawiedliwie.
Przewodząca magia: Biała
Od Blue cd Enetty
-Nowa?- spytałam podchodząc do dziewczyny
-Jak widać...Jak na trening to spóźniłaś się- odparła
-Luzuj ja nie trenuję. Idę złorzyć raport ze zwiadu- uśmiechnęłam się lekko
-Aha...Zwiadowca jak mniemam?- spytała
-Owszem. Przy okazji Blue jestem.- przedstawiłam się
-A ja Enetty- odparła
-Miło mi poznać. Długo tu jesteś?- spytałam
-Jakieś kilka dni. Nie wiedziałaś?- zmarszczyła brwi
-Niezbyt. Większość czasu patroluję teren a całą reszte to unikam ludzi...jakoś druga część mnie woli dręczyć innych - westchnęłam
-Eeem... Aha?- zdziwiła się Enetty
-Heh. Za wcześnie na prawdę- mruknęłam
-Może odrobinke...-stwierdziła nowa
-Tsia...To może do zobaczenia potem- westchnęłam i zmieniłam się w wilka. Zerknęłam na dziewczynę i ruszyłam truchtem do biura. Szybko złożyłam raport i poszłam w las. Cisza i spokój ogarneły moje zmysły. Nagle usłyszałam kroki. Skoczyłam na obcego i zobaczyłam tę Enetty
-Ojć ...Sorry- powiedziałam odchodząc na bok
Enetty?
Ilość słów: 136
Zdobyte punkty: 10
-Jak widać...Jak na trening to spóźniłaś się- odparła
-Luzuj ja nie trenuję. Idę złorzyć raport ze zwiadu- uśmiechnęłam się lekko
-Aha...Zwiadowca jak mniemam?- spytała
-Owszem. Przy okazji Blue jestem.- przedstawiłam się
-A ja Enetty- odparła
-Miło mi poznać. Długo tu jesteś?- spytałam
-Jakieś kilka dni. Nie wiedziałaś?- zmarszczyła brwi
-Niezbyt. Większość czasu patroluję teren a całą reszte to unikam ludzi...jakoś druga część mnie woli dręczyć innych - westchnęłam
-Eeem... Aha?- zdziwiła się Enetty
-Heh. Za wcześnie na prawdę- mruknęłam
-Może odrobinke...-stwierdziła nowa
-Tsia...To może do zobaczenia potem- westchnęłam i zmieniłam się w wilka. Zerknęłam na dziewczynę i ruszyłam truchtem do biura. Szybko złożyłam raport i poszłam w las. Cisza i spokój ogarneły moje zmysły. Nagle usłyszałam kroki. Skoczyłam na obcego i zobaczyłam tę Enetty
-Ojć ...Sorry- powiedziałam odchodząc na bok
Enetty?
Ilość słów: 136
Zdobyte punkty: 10
Od Enetty
- Nie zapominajcie o gardzie! - krzyknęłam głośno, a mój głos odbił się od ścian i dotarł do najdalej odsuniętych ode mnie uczniów.
Wszyscy poprawili gardę. Spojrzałam uważnie, ale szybko po wszystkich osobach. Podeszłam do wysokiego chłopaka i poprawiłam lekko ustawienie rąk.
- Teraz dobrze - powiedziałam do niego, a on tylko skinął głową.
- Okay, dobierzcie się w pary i zacz... - nie dokończyłam, bo chłopak stojący na samym tyle krzyknął do mnie:
- Czemu ja zawsze stoję na końcu?! - buntował się, a jego twarz zrobiła się czerwona z emocji.
- Na taekwondo stosujemy hierarchię - odpowiedziałam chłodno.
Wiedziałam, że zawsze musi znaleźć się chociaż jeden, któremu nic się nie podoba.
- Ty to pewnie walnąć porządnie nie potrafisz a zachowujesz się jak Bóg - warknął w moją stronę.
Spojrzałam w jego oczy.
- Dobrze - stwierdziłam i odetchnęłam głęboko - zapraszam tutaj do mnie.
Chłopak popatrzył się na pozostałych i uśmiechnął się złośliwie.
Gdy doszedł do mnie, odwrócił się raz jeszcze aby spojrzeć na twarze innych uczniów.
Oczywiście to był błąd. Gdy tylko odwrócił się wykręciłam mu Tora yopa. Upadł na kolana i jęknął z bólu.
- Pierwsza rada - rzekłam chłodno - Nie odwracaj się do przeciwnik tyłem, a po drugie trener na sali treningowej jest Bogiem.
- Mała zdzi*a - syknął cicho, lecz na tyle abym usłyszałam.
Kopnęłam go w brzuch i dodałam:
- A trzecia to trzymaj gardę - powiedziałam i zwróciłam się do wszystkich - Utwórzcie ścieżkę i zacznijcie wykopy, ja zaraz wracam.
Spojrzałam na pyskującego chłopaka.
- A ty idziesze ze mną - warknęłam.
Wyprowadziłam go na zewnątrz.
- Jak chcesz sobie pyskować to do gatunku swojego pokroju - oznajmiłam mu.
Mruknął nie zadowolony.
- Dzisiaj spędzisz cały wieczór na bieganiu dookoła budynku - zarządziłam.
Skinął głową.
- Wracaj na salę, ale jeszcze jeden taki wybryk, a skończy się dla ciebie to bardzo źle.
Potulny jak sarenka wrócił do trenujących.
Wzięłam głębokich wdech. Nie chcę być chłodna, ale jeśli chcę utrzymać dyscyplinę to muszę taka być.
Porzuciłam wszystkie myśli i wróciłam dokończyć trening.
Po zakończeniu treningu udałam się do głównego sztabu zdać relację.
Gdy weszłam na ciemny korytarz, światła zamigotały. Odwróciłam się.
Za mną stał(a)...
Ktoś chętny?
Ilość słów: 363
Zdobyte punkty: 20
Wszyscy poprawili gardę. Spojrzałam uważnie, ale szybko po wszystkich osobach. Podeszłam do wysokiego chłopaka i poprawiłam lekko ustawienie rąk.
- Teraz dobrze - powiedziałam do niego, a on tylko skinął głową.
- Okay, dobierzcie się w pary i zacz... - nie dokończyłam, bo chłopak stojący na samym tyle krzyknął do mnie:
- Czemu ja zawsze stoję na końcu?! - buntował się, a jego twarz zrobiła się czerwona z emocji.
- Na taekwondo stosujemy hierarchię - odpowiedziałam chłodno.
Wiedziałam, że zawsze musi znaleźć się chociaż jeden, któremu nic się nie podoba.
- Ty to pewnie walnąć porządnie nie potrafisz a zachowujesz się jak Bóg - warknął w moją stronę.
Spojrzałam w jego oczy.
- Dobrze - stwierdziłam i odetchnęłam głęboko - zapraszam tutaj do mnie.
Chłopak popatrzył się na pozostałych i uśmiechnął się złośliwie.
Gdy doszedł do mnie, odwrócił się raz jeszcze aby spojrzeć na twarze innych uczniów.
Oczywiście to był błąd. Gdy tylko odwrócił się wykręciłam mu Tora yopa. Upadł na kolana i jęknął z bólu.
- Pierwsza rada - rzekłam chłodno - Nie odwracaj się do przeciwnik tyłem, a po drugie trener na sali treningowej jest Bogiem.
- Mała zdzi*a - syknął cicho, lecz na tyle abym usłyszałam.
Kopnęłam go w brzuch i dodałam:
- A trzecia to trzymaj gardę - powiedziałam i zwróciłam się do wszystkich - Utwórzcie ścieżkę i zacznijcie wykopy, ja zaraz wracam.
Spojrzałam na pyskującego chłopaka.
- A ty idziesze ze mną - warknęłam.
Wyprowadziłam go na zewnątrz.
- Jak chcesz sobie pyskować to do gatunku swojego pokroju - oznajmiłam mu.
Mruknął nie zadowolony.
- Dzisiaj spędzisz cały wieczór na bieganiu dookoła budynku - zarządziłam.
Skinął głową.
- Wracaj na salę, ale jeszcze jeden taki wybryk, a skończy się dla ciebie to bardzo źle.
Potulny jak sarenka wrócił do trenujących.
Wzięłam głębokich wdech. Nie chcę być chłodna, ale jeśli chcę utrzymać dyscyplinę to muszę taka być.
Porzuciłam wszystkie myśli i wróciłam dokończyć trening.
Po zakończeniu treningu udałam się do głównego sztabu zdać relację.
Gdy weszłam na ciemny korytarz, światła zamigotały. Odwróciłam się.
Za mną stał(a)...
Ktoś chętny?
Ilość słów: 363
Zdobyte punkty: 20
"Odważni nie żyją wiecznie, ale ostrożni nie żyją wcale"
Enetty Meltis | Anioł | Kobieta | Japonka | 20 lat | wolna | heteroseksualna
Typ: Świetlisty
Przynależność: zakon
Frakcja: Centrum logistyczne - dowódca
Aparycja: Enetty, dziewczyna o bardzo niskim wzroście -
zaledwie 154 cm, kruczoczarnymi włosami z małymi piórkami oraz złotymi oczami.
Jej porcelanową cerę ozdabiają zawsze zarumienione policzki. Na prawej ręce ma
tatuaż w kształcie piórka, który zdobi jej całe przedramię. Całe jej ciało
pokryte jest małymi i drobnymi białymi żyłkami. Na co dzień nosi czarną
spódniczkę i bluzkę (na obrazku strój odświętny). Jest wysportowaną dziewczyną
co zawdzięcza treningom sztuk walki.
Charakter: Enetty - miła i spokojna osoba, która zachowuje
zimną krew w każdej sytuacji. Można powiedzieć że stosuje zasadę stoicyzmu. Na
pierwszy rzut oka wydaje się chłodna, zdystansowana i nieprzyjazna - typowa
tsundere, jednak gdy pozna się ją bliżej, można zaobserwować że jest opiekuńcza
i wrażliwa. Na pierwszym miejscu stawia zawsze ochronę towarzyszy, a dopiero
swoje życie. Ma dystans do siebie jednak gdy ktoś będzie wchodzić swoimi
brudnymi butami do jej przeszłości nie bierze za siebie odpowiedzialności. Od
dziecka marzyła aby zostać dowódcą i mieć swoich ludzi u boku. Enetty jest rozsądnym
aniołem, kieruje się logicznymi rozwiązaniami tak aby ponieść za razem jak
najmniejsze straty. Na każdym kroku stara się poprawiać swoje dotychczasowe
umiejętności i szkoli się z każdej dziedziny. Nie lubi gdy patrzy się na nią z
góry.
__________________________________________________________
Poziom: 0
Punkty: 40
Broń używana najczęściej: Walka wręcz - taekwondo
Statystyki: | Szybkość: 15 | Siła: 20 | Inteligencja: 10 |
Wytrzymałość: 10 | Strzelectwo: 10 | Walka mieczem: 10 | Strategia: 25 |
Historia: Już jako mała dziewczynka była bardzo ambitną
osobą. Jako że wywodziła się z ubogiej rodziny, chciała podnieść standardy
życia rodziców i wznieść ich na szczyty chwały. Z zaciętością trenowała sztuki
walki - taekwondo, przeganiała dzieci w jej wieku wiedzą. Nie miała ciekawego
dzieciństwa, od zawsze interesowała się jak zapewnić rodzinie dobrobyt.
Aktualną pozycję zawdzięcza sobie, więc ma negatywne nastawienie do osób
wykorzystujących wpływy swoich rodziców.
Inne:
• gra na pianinie
• trenuje sztuki walki
• kocha słodycze
• ma IX Dan
Przewodząca magia: Biała
Od Dave'a
Dzień jak co dzień. Nudy same bo za wiele walki nie ma więc
nudy dręczyły mnie non stop. Wpadłem do jakiejś knajpy i zamówiłem coś
mocniejszego do picia. Cycate kelnerki łaziły między stolikami i roznosiły
zamówienia.
-Hej mała!~Uważaj na towar- zaśmiałem się puszczając oczko
do blondyny. Po piwie poszedłem poszlajać sie po okolicy i powygłupiać się. W
ten zobaczyłem jakąś dziewczynę
-Ej Mela!- krzyknąłem do niej
-Eeee...Ja? Nie jestem żadna Mela- odparła skrępowana
dziewczyna
-No pewnie ze nie. Ty jesteś ładniejsza- zaśmiałem się posyłając
do niej uśmiech
-Ten...ja...no...Ja się śpieszę wiesz?-spróbowała się
wymigać od rozmowy
-Ej mała! Nie zjem cie...Przynajmniej nie teraz-
zażartowałem
-Tym bardziej mi śpieszno- sapnęła a krople potu na jej
skórze zdradziły ze się denerwuje
-Przy okazji jestem Dave a ty?-spytałem
-Natasha- odparła wstrzymując oddech na moment
-Luzik piękna taki cycaty skarb jak ty nie powinien sie
denerwować- odparłem
Natasha? < xD Cycaty skarbie? >
"Przyjemność ma się do szczęścia mniej więcej tak, jak drzewo do ogrodu; nie ma ogrodu bez drzew, ale drzewa, nawet w wielkiej ilości, nie stanowią jeszcze ogrodu."
Dave Adams | Wilkołak | Mężczyzna | Koreańczyk | 18 lat | wolny | heteroseksualny
Typ: Pusty
Przynależność: Przymierze
Frakcja: Front - Szeregowy
Aparycja: Zaczepiście przystojny. Niebieskie oczy,krótkie ciemne
oczy oraz wspaniałe rysy twarzy Czyli ideał dla kobiet. Na lewej stronie klatki
piersiowej ma tatuaż (ale to sekret więc szszsz...jak chcesz wiedzieć jaki to
poznaj go lepiej). Poza tym wiele blizn zrobionych przez idiotkę...znaczy się
siostrę.
__________________________________________________________
Poziom: 0
Punkty: 0
Broń używana najczęściej: prócz zębów (jak to u wilkołaka) to miecz
Statystyki: | Szybkość:10 | Siła: | Inteligencja: 20
| Wytrzymałość: 30| Strzelectwo: 10| Walka mieczem:10 | Strategia:40 |
Historia: Jak byłem mały (a dokładniej miałem rok) to urodziła mi
sie sistra...Wait! Co was to interesi. Opowiem to tak. Wcześniej miałem rodzinę
i tak dalej ale ojciec zginął na jakiejś wojnie a matka dostała zawału jak
zobaczyła mój tatuaż. Mam...nie...miałem siostrę ale nie potrafiła zaakceptować
tego że jestem lepszy. Żyje oczywiście ale jest dla mnie niczym wróg. Prędzej
ją zabiję niż powiem Hej siostro!. Nie mam co dalej opowiadać.
Inne: Uwielbia podrywać dziewczyny xP
Przewodząca magia: Czarna
Od Blue ~ Czemu uważam brata za palanta
Czemu życie się tak spieprzyło? Nie wiem...Jedyne co wiem to to że
rodzice nie żyją a brata popierdoliło już do reszty i chce się mnie pozbyć.
Leżałam spokojnie przyklejona brzuchem do ziemi a wiatr targał moim futrem na
prawo i lewo. Oczami duszy wiedziałam, że powinnam odnaleźć tego durnego idiotę
i powiedzieć iż rodzeństwo nie powinno chcieć się zabić no ale cóż...Cała nasza
wojna siostro- braterska zaczęła się jakieś siedem lat temu. Miałam wtedy
dziesiąte urodziny. Brat był jeszcze dla mnie przykładem...Odważny,pomocny i
szczery. Jednak w ten dzień wszystko się zmieniło. Dave wyszedł z domu rano i
nie wrócił do wieczora. O 15 miałam swoje przyjęcie na którym byli wszyscy...No
prawie. Brakowało ICH...Ojca nie winię bo był po drugiej stronie czyli nie żył
ale na brata byłam wściekła. Siedziałam cały dzień w pokoju wtulona w moją
ukochaną lalkę Milu którą dostałam od ojca. Wieczorem do pokoju wpadł mój brat
z nowymi kolegami. Oni zaczęli mnie wyzywać od beksy itp. a brat patrzał z
początku zakłopotany a potem zabrał moja ukochaną Milu i oderwał jej głowę.
-TY GŁUPKU!!!
ZABIŁEŚ MILU!- wrzasnęłam na cały głos rzucając się na brata. Jego koledzy
ryknęli śmiechem a ja z bratem pod postacią wilka narobiliśmy sobie pierwszych
blizn. Od tamtego momentu nie było dnia bez kłótni lub walki. Nasza matka nie
dawała sobie pomału rady. Dni mijały a za nimi lata. Gdy miałam 16 lat brat
wparował do domu bez koszulki pokazując co narysował sobie na ciele...Matka
momentalnie zbladła,złapała się za serce i...no i tyle ją widziałam. Zaczęłam
szczerze nienawidzić brata za jego głupotę oraz chamstwo. Jednak prawdziwy
rozłam między nami nastąpił gdy wybuchła wojna między zakonem a przymierzem. To
przez te wybieranie stron na prawdę zaczęliśmy siebie nienawidzić...Ten idiota
znów musiał zrobić mi na złość i wybrać przeciwną stronę. Teraz mam tylko
nadzieję że nie będę musiała zabić go ja...
Ilość słów: 305
Zdobyte punkty: 20
"Życie to bitwa w której nie wygra się samemu" i "Bo w życiu trzeba się śmiać,wariata grać,szczęśliwym być i z życia drwić"
Typ: Pusty
Przynależność: Zakon
Frakcja: Centrum Zwiadowcze - Zwiadowca
Aparycja: Krótkie i ciemne włosy, ciemnawa karnacja...Ot nic
ciekawego na twarzy zwykłej dziewczyny. Jednak jej szczupła i niepozorna
sylwetka skrywa wiele tajemnic. Na prawym ramieniu posiada znamię w kształcie
sierpa księżyca. Na tali oraz nogach posiada blizny zrobione przez jej
durnowatego brata. Jest dość wysoka bo ma aż 175 cm wzrostu.
Charakter: Jakby to ująć...Blue jest zmienna jak
jesienny wiatr. Raz jest miła i spokojną dziewczyna która pomaga i śmieje się a
innym razem wredna i podłą suką co złoi ci dupsko z byle powodu. Taki charakter
zyskała dzięki otoczeniu w którym się wychowywała. Mawiają o niej dwugłowa lub
dwulicowa. Jednak nie radzę jej tak nazywać chyba ze chcesz wąchać kwiatki od
spodu. Nie lubi jak ktoś dręczy bądź pastwi się nad słabszymi bądź mniejszymi
istotami. W tej wredniejszej osobowości często gęsto dręczy innych i bywa...jak
to mawiają? A tak bywa sumiennym dręczycielem. Nie ma co opowiadać. Najlepiej
sam ją poznaj
__________________________________________________________
Poziom: 0
Punkty: 30
Broń używana najczęściej: zębiska
Statystyki: | Szybkość: 40 | Siła:15 |
Inteligencja:20 | Wytrzymałość: 15| Strzelectwo:10 | Walka mieczem:10|
Strategia: 10|
Historia: [klik]
Inne: Blue uwieeeelbia grać na gitarze(klasyczniej) oraz śpiewać
Przewodząca magia: Biała
"Ktokolwiek myśli, że życie jest sprawiedliwe, jest fałszywie poinformowany. "
Gregory Caville | Wilkołak [Alfa - syn anioła i wilkołaka] | Mężczyzna | Anglik | 25 lat | wolny, zakochany i cierpiący | heteroseksualny
Typ: Zaciemnienia
Przynależność: zakon
Frakcja: Sztab Generalny - zastępca
Aparycja: sięgające łopatek, bujne blond włosy, błękitne oczy, 189 cm wzrostu, skóra lekko opalona. Z wyglądu wydaje się być chudziutkim chucherkiem, ale bez większego problemu podniesie samochód dostawczy gołymi rękami. Ubiera się z klasą, ale wygodnie.
Charakter: Gregory to przede wszystkim mężczyzna słowny i szczery do bólu (oczywiście umie kłamać, ale nie czuje się z tym dobrze, chyba że robi to w "dobrej" wierze). Stosunkowo łatwo wyprowadzić go z równowagi, ale potrafi szybko zapanować nad emocjami i nie dać nic po sobie znać. Mimo wrodzonej i wpojonej szczerości jest naprawdę dobrym aktorem. Jest też małomówny, trochę mrukliwy i niechętny do zawierania nowych znajomości, jednakże w obecności bliskich mu osób rozluźnia się i cieszy się z małych rzeczy. Czasem (np. gdy pada śnieg lub ktoś wspomni coś o cieście czekoladowym) nagle pochmurnieje, ale nikt nigdy nie wie co jest tego powodem. Kobiety traktuje z szacunkiem, ale omija je szerokim łukiem w obawie, że je skrzywdzi.
__________________________________________________________
Poziom: 2
Punkty: 2050
Broń używana najczęściej: palna lub cokolwiek, co ma pod ręką
Statystyki: | Szybkość: 30| Siła: 100 | Inteligencja: 70 | Wytrzymałość: 30 | Strzelectwo: 60 | Walka mieczem: 10 | Strategia: 0 |
Inne: zdradził ukochaną w dobrej wierze, ale jego plan nie wypalił (skrzywdził ją jeszcze bardziej) i nie może sobie tego wybaczyć. Dlatego też przyrzekł sobie, że jeśli ona jeszcze raz wpadnie w ręce Glena, uwolni ją nawet ceną własnego życia. Jest uzależniony od nikotyny. Ma młodszego brata (anioła) Mathiasa.
Historia: [klik]
Historia: [klik]
Przewodząca magia: Czarna
Od Natashy - Historia o upadku "ładu"
Nie pamiętam swoich
biologicznych rodziców, domu, pierwszych trzech lat, ani końca mojego życia z
nimi. Pamiętam starszego brata, który nauczył mnie czytać, chociaż dziewczyny
nie miały tego prawa. Pokazał mi też jak walczyć, co o dziwo nie spotkało się z
dezaprobatą ojca, który niekiedy obserwował nasze "potyczki" z okna
gabinetu. Pamiętam czwórkę młodszych braci i najmłodszą siostrę, która wyrosła
na prawdziwą damę i wyszła za mąż w młodym wieku, co najbardziej cieszyło
matkę. Ja mogłam wybrać pomiędzy małżeństwem, a dołączeniem do zakonu. Wybrałam
to drugie.
Nauczycieli miałam oschłych i
wymagających, traktowali mnie znacznie gorzej niż innych uczniów, ale w końcu
byłam jedyną dziewczyną, która szkoliła się na łowcę. Wtedy jeszcze nie było
emancypacji kobiet, a fakt że mogłam walczyć zamiast wychowywać dzieci,
zawdzięczałam ojcu, który był w tamtym
czasie Głową Zakonu.
W wieku dwudziestu pięciu lat
przeszłam wszystkie egzaminy z najwyższą oceną i dołączyłam do starszego brata
w szeregach zakonu. Starał się już wtedy o stopień oficerski, ale codziennie
znajdował czas by ze mną poćwiczyć. Gdy w końcu stał się Specjalistą, zabrał
mnie do biblioteki po raz pierwszy i rozpoczęliśmy naukę zaklęć ras magicznych.
To on uświadomił mi kim
jestem i nauczył mnie jak żywić się pozostając niezauważoną. Pomogły nam w tym
księgi traktujące o wampirach i ich umiejętnościach.
W tamtym czasie zabiłam wielu
przedstawicieli mrocznych ras i choć dało mi to wielkie doświadczenie, nigdy
nie byłam dumna z tego, że zabijam podobnych do siebie. Usprawiedliwienia, że
oni musieli zostać usunięci, bo nie kontrolowali się tak dobrze jak ja, czy że
oni zabijali dla zabawy, a my dla ochrony słabych, nie pomagały. To byli moi
"ludzie", a ja byłam zdrajczynią. Nie mogli być aż tak bezmyślni i
niemożliwi do opanowania jak nas uczono, prawda..?
Którejś nocy przełożeni
przyłapali mnie na wertowaniu ksiąg magicznych z zaklęciami czarnej magii -
użytecznymi w walce. Byakuya akurat wyszedł, żeby zaczerpnąć świeżego
powietrza, pewien że o tej porze nikt nie wejdzie do biblioteki. Pewnie
spytacie co złego w tym że łowca uczy się sposobu w jaki bronią się jego
ofiary..? Cóż... To oczywiste, że przełożeni byliby dumni. Haczyk w tym, że nie
byłam człowiekiem.
Ale mimo wszystko odpuścili
mi, kiedy dowiedzieli się, że tę naukę zainicjował świetnie rokujący syn Głowy
Zakonu, który był blisko objęcia stanowiska zastępcy. W końcu musiał mieć dobry
powód by uczyć wampira samoobrony.
Racja...
Miałam trzydzieści dwa lata,
kiedy mojego brata i mnie zaatakował wampir, w czasie kiedy byliśmy na spacerze
po ogrodach za biblioteką zakonu.
To był atak magiczny z
zaskoczenia, z bliskiego dystansu. Dokładniej, zaklęcie tnące skierowane w
stronę Byakuyi.
Wampir, który je rzucił,
natychmiast porwał mnie ponad drzewa, krzycząc że to łowca i że muszę uciekać.
Wtedy zrozumiałam, że moje
wcześniejsze podejrzenie było prawdziwe i mroczne rasy nie różniły się od ludzi
niczym innym poza sposobem odżywiania (nawet nie we wszystkich przypadkach) i
faktem że uprawiały magię.
Magia..!
Wyrwałam się z rąk tego
wampira, pamiętając o Byakuyi i po raz pierwszy w życiu użyłam swoich skrzydeł.
Nawet nie wiedziałam jak wiele wampirzej krwi płynęło w moich żyłach. Skąd
mogłam wiedzieć że mogę przywołać skrzydła..?
Mój porywacz chciał mnie
powstrzymać ale powiedziałam mu coś, czego nie pamiętam, a co spowodowało że
posłał mi niedowierzające spojrzenie i odleciał.
Wróciłam do brata i zabrałam
go do biblioteki, bo infirmeria była zbyt daleko, a on utracił już zbyt wiele
krwi. Nie szukałam długo księgi traktującej o białej magii, bo leżała na
wierzchu stosu ksiąg do ponownego przewertowania. Ciężej było znaleźć odpowiednie
zaklęcie, a jeszcze trudniej go użyć.
Straciłam wtedy prawie całą
energię, ale i tak nie udało mi się w pełni uleczyć brata. Byłam jednak pewna,
że dam radę przenieść go na czas do medyków.
I rzeczywiście. Chociaż lot z
dodatkowym (cięższym ode mnie) ciężarem, był okropnie wyczerpujący, udało mi
się zdążyć. Medycy byli w szoku, kiedy nas zobaczyli. Nie dziwiłam im się -
córka Głowy Zakonu ma wampirze skrzydła, charakterystyczne dla wampirów czystej
i pół-krwi i za ich pomocą przylatuje do infirmerii z synem Głowy Zakonu. Do
tego oboje są umorusani we krwi, on jest na krawędzi życia i śmierci, a ona
bliska utraty przytomności...
Kiedy się obudziłam, wokoło
było ciemno, a od kamiennej posadzki, na której leżałam, bił przejmujący chłód.
Coś paliło mnie w nadgarstki i kostki, ale było zbyt ciemno, żebym mogła
zobaczyć co to. Nie wspominając już o fakcie, że gdy tylko spróbowałam się
podnieść, odkryłam, że mam związane zarówno ręce jak i nogi dokładnie w tych
palących odcinkach. Nietrudno było połączyć fakty - jestem wampirem, srebro
najlepiej rani wampiry, musieli mnie skuć przy użyciu srebra.
Jedynym problemem było
zrozumie dlaczego. Dlaczego to zrobili..? Przecież nie byłam
zagrożeniem.
A może byłam..?
Nagle usłyszałam zgrzyt
metalowych drzwi i do pomieszczenia wdarło się blade światło, oślepiając mnie
na chwilę. W drzwiach zobaczyłam znajomą sylwetkę - ojca - w towarzystwie dwóch
innych mężczyzn.
"Co tam zaszło?"
zażądał natychmiast, więc opisałam całe zajście, ale widać było że go nie
przekonałam.
"Czy z Byakuyą wszystko
w porządku..?" zapytałam wtedy, z nadzieją że odpowie potwierdzająco, ale
nie to powiedział.
"Dlaczego pozwoliłaś
uciec tamtemu wampirowi?"
"Musiałam ratować
Byakuyę, poza tym, nie miałam broni... Proszę ojcze, tylko powiedz mi czy żyje."
błagałam.
"Skąd znałaś te
zaklęcia?"
"Z ksiąg - Byakuya mi je
pokazał... Ojcze, proszę..."
"Skąd mogę mieć pewność,
że to nie twoja robota?"
Zaniemówiłam. Czy on...
"Ojcze, to mój brat. Jak
mogłabym-"
"Byakuya nie był twoim
bratem, tak samo jak ja nie jestem twoim ojcem. Nikt z mojej rodziny nie jest z
tobą spokrewniony i dobrze o tym wiesz."
Cała wypowiedź jakoś tak
stała się przytłumiona, gdy uderzyły mnie pierwsze słowa.
"Był?" powtórzyłam
słabo. "Czy to znaczy..-?"
Skuliłam się, widząc to
lodowate spojrzenie, które rzucił mi ojciec, zanim wyszedł z pokoju, zamykając
drzwi i na powrót zamykając mnie w nieprzeniknionych ciemnościach.
Myślałam, że serce mi
eksploduje z bólu, który wdarł się do niego przez to nieme potwierdzenie.
Byakuya, mój jedyny starszy i najbliższy mi brat (w chuj z tym, że nie rodzony)
zginął tamtej nocy mimo moich starań by go uratować.
Minęło dużo czasu zanim drzwi
otwarły się ponownie i wyprowadzono mnie z celi.
Już wtedy wiedziałam, że nie
zostanę uwolniona. Kolejne dwadzieścia lat nadal nawiedza mnie w koszmarach
każdej nocy.
Uwolnił mnie wilkołak, który
był świeżo upieczonym łowcą, gdy zginął mój brat, i który zabrał mnie do Iliyi
Ignadyeva - wampira czystej krwi, którego obawiał się nawę mój
"ojciec". Nie pytałam nigdy dlaczego Tsubaki mnie wtedy uwolnił za
cenę swojej dwudziestoletniej kariery i względnie spokojnego życia (bo go w
końcu nie ścigali wcześniej). Wydaje mi się, że poprostu się nade mną ulitował,
gdy którejś nocy została mu przydzielona warta w środku mojej sali tortur.
Ale przecież wilkołaki i
wampiry się naturalnie nienawidzą...
Pierwszy rok wolności żyłam,
właściwie nie żyjąc. Moje rany zasklepiały się, ale blizny pozostały, a ja cały
czas bałam się że to tylko piękny sen, który za chwilę się skończy kubłem zimnej
wody.
Kilka lat zajęło mi obudzenie
się z tego letargu. Pamiętam dobrze dzień, kiedy poprosiłam Iliyę żeby mnie
trenował. Za oknem spadł pierwszy tamtego roku śnieg i było już dość zimno, jak
na Syberię przystało, ale w wielkiej posiadłości ponadtysiącletniego wampira
dało się wytrzymać nawet największe mrozy. Pamiętam jak mina Iliyi wydała mi
się bezcenna i wywołała pierwszy od dawna uśmiech na mojej twarzy, a potem
pamiętam jak twarz mojego nowego opiekuna rozjaśniła się i jak z werwą
poprowadził mnie na salę treningową.
Powrót do mojej dawnej formy
zajął mi zaskakująco mało czasu, ale nie spoczęłam na laurach i dalej uczyłam
się sposobów walki i łączyłam obie te wiedze, wymyślając sposoby reagowania na
typowe i bardziej złożone ataki łowców. Było to o tyle łatwiejsze, że miałam
Tsubakiego, który z chęcią grał rolę łowcy, by pomóc mi odciągnąć myśli od
nawiedzających mnie w nocy koszmarów.
Tsubaki był już starszym
panem, kiedy zapytałam Iliyę czy możliwym byłoby odnalezienie moich prawdziwych
korzeni. Mój opiekun uznał, że owszem ale musiałabym włamać się do archiwum
zakonu, co zresztą zrobiłam dwa lata później, po ciężkiej przeprawie przez
topniejące śniegi i morze.
Tamtej nocy, w archiwum po
raz pierwszy zabiłam łowcę i dobrze się z tym czułam. Ten jeden wypad
przysporzył mi nowej reputacji, stawiając mnie niewiele poniżej Iliyi na liście
wrogów zakonu.
Miałam to jednak w głębokim
poważaniu, bo moje akta zawierały adres, który tak bardzo pragnęłam odnaleźć.
Tak szybko jak to było
możliwe udałam się do Francji, gdzie znalazłam porośnięte mchem zgliszcza i
nadpalone obrazy.
Jako były łowca, doskonale
wiedziałam co znaczyło nazwisko Volkov. Trochę ciężko było mi jednak uwierzyć
że moimi rodzicami byli ostatni królowie z rodu Vlada.
Co więcej, to znaczyło, że
Iliya był moim stryjem, a mój typ najprawdopodobniej nie był pusty, jak sobie
wyobrażałam.
Wróciłam więc na Syberię i
tam przyzwyczaiłam się do prawdziwego imienia.
Wiele lat później, już
całkowicie wyszkolona w zakresie walki bez użycia magii oraz przy pomocy lodu,
a także z olbrzymią wiedzą na temat białej magii, zostałam wysłana do szkoły
dla mrocznych ras pod fałszywym nazwiskiem. Iliya chciał żebym oderwała się od
ciągłych ćwiczeń i nauki, i zaprzyjaźniła się z kimś nowym i młodym.
Spotkałam tam trzy osoby,
które stały mi się w jakimś stopniu bliskie. Szczególnie pewien wilkołak, który
uratował mi tyłek w czasie jednej z lekcji w terenie, kiedy zaatakowali nas
łowcy.
W zupełnie inny sposób
zbliżyłam się do niezwykle irytującego wampirzego książątka oraz jego
demonicznej siostry, która stała się moją najlepszą przyjaciółką.
Pokochałam tamtego wilkołaka
całym sercem i pamiętam jak w końcu odwzajemnił moje uczucia. Ale potem nagle
wszystko się zmieniło. Okazało się, że był łowcą... A w jaki sposób!
Wyobraźcie sobie, że przebił
mi serce srebrnym mieczem. Mnie - którą "kochał".
Tym razem tym co mnie
uratował był Christopher - to wampirze książątko, które jednym słowem potrafiło
doprowadzić mnie do skraju wytrzymałości psychicznej, i które (Ach! Gdyby o tym
wiedział!) kilka razy prawie przebiłam lodową włócznią z irytacji.
Wampiry mogą pić krew każdej
rasy, ale gdy wypiją krew innego wampira, a ten wypije ich, wtedy może zajść
zjawisko nazywane przywiązaniem. Jest bardzo rzadkie, ale realne, a polega na
połączeniu się dusz tych dwóch wampirów i jednoczesnym wzmocnieniu ich i
osłabieniu. Wzmocnienie polegało na zwiększeniu ich mocy magicznej i niektórych
właściwości fizycznych, a także na alarmowaniu jednej części więzi, gdy druga
była zagrożona. Osłabieniem za to jest fakt, że śmierć jednego prowadzi do
śmierci drugiego.
Christopher nie miał talentu
do białej magii, więc chcąc mnie uratować musiał oddać mi swoją krew, a że
wcześniej tego samego dnia, nie miałam wystarczająco dużo energii żeby uleczyć
jego śmiertelne rany i również dałam mu swoją krew do wypicia, obawialiśmy się, że zaszła ta rzadka
i kłopotliwa reakcja, która połączyłaby nas na zawsze, czy tego chcieliśmy, czy
nie.
Tym razem oboje trafiliśmy w
ręce łowców, bo żadne z nas nie miało siły by wywalczyć wolność.
Głowa Zakonu była raczej
uradowana, że udało jej się mnie ponownie uwięzić. I muszę przyznać że mimo
wszystko nie miałam tego za złe Glenowi, bo w końcu miał się za co mścić.
Tym razem jednak ucieczka
była łatwa. Wystarczyło że rozpracowałam zmiany wart i użyłam magii żywiołu do
złamania zarówno kajdan, jak i wszystkich zamków. Uwolnienie Chrisa wyglądało
dokładnie tak samo, a że jego nie ruszyli, mogliśmy łatwo ewakuować się z
użyciem jego czarnej magii.
Najbliższym nam bezpiecznym
przystankiem była posiadłość stryja, więc to tam zaciągnęłam Christophera.
Możecie sobie wyobrazić jego zdumienie, gdy poznał moje prawdziwe nazwisko -
Volkov! Rodzina która nienawidziła się nawzajem z Visrin. W normalnym przypadku
nigdy byśmy się nie związali, ale było już za późno na rozsądek. Przeznaczenie
to suka i trzeba się z tym pogodzić.
Nie pałaliśmy do siebie z
Christopherem miłością, ale i tak musieliśmy się udać do jego rodziny, bo więzi
nie da się zerwać, a zaręczyny wręcz przeciwnie. Właśnie. Wspominałam że kutas
był zaręczony z jakąś tam wampirzą szlachcianką..? No bo przecież jak jesteś
zaręczony, to możesz flirtować do woli i całować inne dziewczyny!
A nie, zbaczam z tematu...
książątko to robi tylko po to żeby mi zagrać na nosie i udowodnić, że rzekomo
go "kocham". Niestety bardzo się myli, a ja ciągle szukam dowodu na to że więź nie nastąpiła.
W każdym razie... nieźle mu
wtedy przyłożył jego ojciec. Aż, czego się wstydzę, musiałam interweniować.
Właściwie nie musiałam ale i tak mu się to nie podobało... nikt prócz mnie nie
ma przecież prawa lać mojego partnera... (nie wierzę że to powiedziałam)
Jakoś tak wtedy wyszło na
jaw, że jestem ostatnim potomkiem rodu Vlada i Rada Wampirów wpadła w szał i
wypowiedziała łowcom wojnę, bo do nowych informacji doszła ta o pojmaniu i
torturach... (a wiecie ile oni maja nowych srebrnych zabawek!? Chyba zrobili
takie specjalnie dla mnie!)
W każdym razie, rozpoczęła
się wojna, w której dowodzę (nieformalnie) bo 1 - znam się na metodach łowców
jak nikt inny po naszej stronie 2 - rada boi się mojego stryja 3 - bo musieli
mi dać coś do roboty, bo te wszystkie bale i suknie doprowadzały mnie już do
szału 4 - jako dowódca mam większą swobodę i mam szansę na dorwanie akt, które pozwoliłyby mi zdeterminować czy więź zaszła, czy nie.
Podsumowując...:
1. Mój najukochańszy brat
zginął wieki temu.
2. Jestem osieroconą
księżniczką, której jak miała trzy lata łowcy zarżnęli rodziców i zniszczyli
królestwo.
3. Nienawidzą mnie łowcy,
4. Z wzajemnością.
5. Glen to dupek, ale ma do
tego prawo (licencję chyba też)
6. Jestem formalnie
zaręczona, z najbardziej irytującym i natrętnym wampirzym książątkiem świata.
7. Którego nie znoszę
7. Którego nie znoszę
Wyrazy: 2204
Zdobyte punkty: 210
Otwarcie
Blog uznaje się za otwarty! Można już wysyłać formularze i pierwsze opowiadania :D!
Zapraszamy
wtorek, 22 marca 2016
"Sprawiedliwość w karaniu a nie surowość uświęca siłę prawa."
Glen Cardiff | człowiek | Mężczyzna | Anglik | 31 lat | wolny | heteroseksualny
Typ: -
Przynależność: zakon
Frakcja: Sztab Generalny - Głowa Zakonu
Aparycja: Białe, krótko ścięte włosy, niebieskie lewe oko (prawe stracił w walce z Natashą Volkov, zasłania je czarną opaską), 187 cm wzrostu, widocznie umięśniony. Nosi głównie rzeczy ciemne, eleganckie i wygodne.
Charakter: Glen jest mężczyzną chłodnym i trudnym w obejściu, pewnie dlatego, że wychowywali go najostrzejsi z łowców. Zawsze musi mieć rację i nienawidzi kiedy ktoś go poprawia. Jego poczucie sprawiedliwości opiera się na jego wyrobionym "widzi-mi-się" i niekiedy niekoniecznie dobrze postępuje. Jest niezwykle mściwy - tak bardzo że czasem boi się sam siebie, do tego ma problemy z wiarą w siebie, chociaż z zewnątrz ciężko to dostrzec. Nie należy do towarzyskich osób i trzeba go długo nachodzić, zanim w końcu zgodzi się z kimś spędzić trochę czasu (żeby mieć święty spokój), bo od kontaktów znacznie bardziej interesują go książki. W rozmowie bywa wręcz zbyt małomówny. Jeśli zapytasz go o jego przeszłość, nie odpowie (nawet swojej dziewczynie by nie powiedział), a wspomnienie formalnego lub nieformalnego przywódcy przymierza poskutkuje wybuchem gniewu.
__________________________________________________________
Poziom: 4
Punkty: 4000
Broń używana najczęściej: palna lub miecz dwuręczny
Statystyki: | Szybkość: 20| Siła: 70 | Inteligencja: 100 | Wytrzymałość: 30 | Strzelectwo: 80 | Walka mieczem: 100 | Strategia: 100 |
Historia: Kiedy miał 6 lat, Glen był światkiem brutalnej śmierci jego rodziców z ręki Natashy Volkov, dlatego też darzy ją szczerą nienawiścią i życzy jej wszystkiego co najgorsze, szczególnie, że ich drogi skrzyżowały się jeszcze wiele razy i również z jej powodu stracił prawe oko. Wychował się w Zakonie Srebrnego Krzyża pod okiem najlepszych łowców, dzięki czemu jest jeszcze bardziej oddany tej pracy. W wieku 28 lat objął stanowisko Głowy Zakonu i jest nią do teraz.
Historia: Kiedy miał 6 lat, Glen był światkiem brutalnej śmierci jego rodziców z ręki Natashy Volkov, dlatego też darzy ją szczerą nienawiścią i życzy jej wszystkiego co najgorsze, szczególnie, że ich drogi skrzyżowały się jeszcze wiele razy i również z jej powodu stracił prawe oko. Wychował się w Zakonie Srebrnego Krzyża pod okiem najlepszych łowców, dzięki czemu jest jeszcze bardziej oddany tej pracy. W wieku 28 lat objął stanowisko Głowy Zakonu i jest nią do teraz.
Inne: Boi się ciemności.
Przewodząca magia: -
Subskrybuj:
Posty (Atom)