środa, 23 marca 2016

Od Nikity

Była sobie pewna anielica. Anielica czarna ale posiadająca biel w sobie. Bo ta czerń to tylko była przykrywka. To tylko miało być maską. Biel i czerń. Yin i Yang. Dwa przeciwieństwa, w jednym ciele. Bo jedno musi być zgodne z drugim. Jedyną cechą świadczącą o jej krwi anielskiej, były oczy złote oraz skrzydła mieniące się i bijące delikatnym światłem, nie takim by raziło w oczy. Jednak wystarczającym by skupić uwagę przeciwnika. O zmroku widać ją było najlepiej, służyła jako światło prowadzące przez tą ciemność. Dziką i nie przyjazną. Tak bardzo daleką od jej świętej rasy. A zwą ją Nikita Carrens, wywodząca się z Anglii niewiasta. Nie z życia była niezadowolona, ale ze swojego losu. Przyszło jej młode lata spędzić na wojnie. Nie rozumiała aspektu wojny. Uważała je za problematyczny i żałosny. Nie pojmowała tego, jak można żyć w wojnie otoczonej chaosem i zgubą wszystkich. Była jedynie marną istotą magiczną.
Aktualnie przebywała w swoim przestronnym pokoju, gdzie znajdowały się jej instrumenty, łóżko na którym stała oraz sztalugi i mnóstwo farb dookoła nich, garderoba, stół. Na ścianach wisiało dużo obrazów malowanych jej dłonią, jej pędzlem. Malowanie było czymś, co raczej nie powodowało tego samego uczucia co granie na skrzypcach czy fortepianie. Było to gorsze uczucie zażenowania. Jako anioł powinna umieć malować, była to powszechnie znana sztuka uprawiana przez jej rasę. A ona nie czuła do tego powołania. Malowała dość dobrze ale cały czas niewystarczająco. Na obrazach znajdowały się scenki, które zapadły jej w pamięci albo po prostu sobie je uroiła w wyobraźni. Najczęściej przedstawiało smutek, żal, agonie i chęć powrotu do tego co było. Jej refleksje często skłaniały się do tych aspektów, dlatego można powiedzieć, że zawdzięcza swój wewnętrzny spokój, łagodność. Powagę już nie.. Westchnęła ciężko podchodząc swoim krokiem do futerału. Przyklękła i wyjęła z niego skrzypce dokładnie się im przyglądając. Drewniane, idealnie wykonane, najmniejszy detal. Starannie wyrzeźbiony, choć misternie, co dodawało roku. Stanęła naprzeciwko wielkiego okna, skąd mogli ją podglądać, ułożyła się odpowiednie i wraz z pierwszym dotknięciem smyczka o struny zaczęła płynąć piękna melodia muzyki klasycznej w jej wykonaniu. Dzisiaj zaserwowała spokojną ale smutną piosenkę. Nawet Nikitę rozrywała od środka, sprawiała, że w grę wkładała całe swoje serduszko, przepełnione dobrem i troską. Nie ma innych słów jak muzyka płynąca właśnie z pod smyczek Nikity, by opisać to wszystko. Za pewne jak zawsze nikt nie będzie stał i słuchał jej skrzypiec, ale może kiedyś ktoś ją usłyszy i usłyszy komplement od kogoś, kogo nie zna. Marne były jej marzenia i nadzieje, bo rzeczywistość uderzała ją brutalnie w twarz a później dawała kopa w brzuch, nie mogąc pozbierać się z ziemi. Przez cały czas miała zamknięte oczy a usta delikatnie rozchylone. Kiedy skończyła grać trzymając mocno instrumenty wyprostowała ręce wzdłuż tułowia. Wzięła głęboki oddech i wypuszczając powietrze otworzyła oczy. Oczy wyrażały wszystko. Powaga mieszająca się ze smutkiem. Miała żal do samej siebie, że odczuwała potrzeby więzi. Nie czuła tego, co nazywają przyjaźnią. Nie mogła czuć do innych, a jeżeli mogła, wydawało się być to niemożliwe. Chciałaby rozmawiać z kimś, mieć kogoś dla kogo naprawdę rzuciłaby się w ogień nie z obowiązku ale samego faktu. Bo ktoś był dla niej przyjacielem. Pragnęła... pragnęła odzyskać łączące ją relacje z rodziną. Już nie mowa tutaj o więzach ale o dawnych rozmowach, komplementach, głupich żartów i dawnego, dziecięcego, niewinnego uśmiechu na jej twarzy. Teraz nikt nie wyobrażała sobie kobiety uśmiechniętej. Wydawać by się mogła, że ona już tego nie pamięta. Nie pamięta jak wtedy wyglądała z uśmiechem. Strzelała, że lepiej ale to były tylko domysły i nadal są. Za oknem liczyła na deszcz ale zza chmur widoczne było słońce a do pomieszczenia, na samotną postać kobiety padały jego radosne promyki. "Cóż za ironia. Przed chwilą przecież grałam coś smutnego. Liczyłam na deszcz po wcześniejszych chmurach", powiedziała do siebie w myślach. Chwilę jeszcze podziwiając widoki stała, by później odłożyć na miejsce instrument. Nie mając czasu do stracenia wyszła z pokoju kierując się na dziedziniec a stamtąd... tam gdzie poniosą jej nogi. Na nadgarstek miała luźno obwiązane, czerwone nicie a na sobie czarne spodenki, t-shirt oraz trampki. Nie dbała o to, czy zgubi swoją ulubioną ozdobę. Nie przywiązywała do tego tak naprawdę do tego wysokiej wagi. Idąc ulicą mijała wielu ludzi i nie ludzi jak mniemała. Świat już nie był taki sam i musiała się mieć na baczności. Tak naprawdę jej biała magia służyła do obrony i leczenia ran innych ale wykorzystana w dobry sposób potrafiła być trudnym przeciwnikiem. Rozglądała się na prawo i lewo. Nagle zdała sobie sprawę, że na nadgarstku nie czuje tej nici. Wystarczyło jedno spojrzenie by być pewnym jednego. To zdzierstwo znowu zsunęło się z dłoni. Przystanęła i wzrokiem powędrowała trasą skąd którą szła. Gdy zobaczyła swoją zgubę, zatrzymała na tym wzrok. Ktoś już przystanął nad tym, pochylił się i podniósł. Nikita bacznie obserwowała ozdobę, patrząc co z nią zrobi.

(Ktoś jest chętny? ^^)

Ilość słów: 796
Zdobyte punkty: 60

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz