Nie pamiętam swoich
biologicznych rodziców, domu, pierwszych trzech lat, ani końca mojego życia z
nimi. Pamiętam starszego brata, który nauczył mnie czytać, chociaż dziewczyny
nie miały tego prawa. Pokazał mi też jak walczyć, co o dziwo nie spotkało się z
dezaprobatą ojca, który niekiedy obserwował nasze "potyczki" z okna
gabinetu. Pamiętam czwórkę młodszych braci i najmłodszą siostrę, która wyrosła
na prawdziwą damę i wyszła za mąż w młodym wieku, co najbardziej cieszyło
matkę. Ja mogłam wybrać pomiędzy małżeństwem, a dołączeniem do zakonu. Wybrałam
to drugie.
Nauczycieli miałam oschłych i
wymagających, traktowali mnie znacznie gorzej niż innych uczniów, ale w końcu
byłam jedyną dziewczyną, która szkoliła się na łowcę. Wtedy jeszcze nie było
emancypacji kobiet, a fakt że mogłam walczyć zamiast wychowywać dzieci,
zawdzięczałam ojcu, który był w tamtym
czasie Głową Zakonu.
W wieku dwudziestu pięciu lat
przeszłam wszystkie egzaminy z najwyższą oceną i dołączyłam do starszego brata
w szeregach zakonu. Starał się już wtedy o stopień oficerski, ale codziennie
znajdował czas by ze mną poćwiczyć. Gdy w końcu stał się Specjalistą, zabrał
mnie do biblioteki po raz pierwszy i rozpoczęliśmy naukę zaklęć ras magicznych.
To on uświadomił mi kim
jestem i nauczył mnie jak żywić się pozostając niezauważoną. Pomogły nam w tym
księgi traktujące o wampirach i ich umiejętnościach.
W tamtym czasie zabiłam wielu
przedstawicieli mrocznych ras i choć dało mi to wielkie doświadczenie, nigdy
nie byłam dumna z tego, że zabijam podobnych do siebie. Usprawiedliwienia, że
oni musieli zostać usunięci, bo nie kontrolowali się tak dobrze jak ja, czy że
oni zabijali dla zabawy, a my dla ochrony słabych, nie pomagały. To byli moi
"ludzie", a ja byłam zdrajczynią. Nie mogli być aż tak bezmyślni i
niemożliwi do opanowania jak nas uczono, prawda..?
Którejś nocy przełożeni
przyłapali mnie na wertowaniu ksiąg magicznych z zaklęciami czarnej magii -
użytecznymi w walce. Byakuya akurat wyszedł, żeby zaczerpnąć świeżego
powietrza, pewien że o tej porze nikt nie wejdzie do biblioteki. Pewnie
spytacie co złego w tym że łowca uczy się sposobu w jaki bronią się jego
ofiary..? Cóż... To oczywiste, że przełożeni byliby dumni. Haczyk w tym, że nie
byłam człowiekiem.
Ale mimo wszystko odpuścili
mi, kiedy dowiedzieli się, że tę naukę zainicjował świetnie rokujący syn Głowy
Zakonu, który był blisko objęcia stanowiska zastępcy. W końcu musiał mieć dobry
powód by uczyć wampira samoobrony.
Racja...
Miałam trzydzieści dwa lata,
kiedy mojego brata i mnie zaatakował wampir, w czasie kiedy byliśmy na spacerze
po ogrodach za biblioteką zakonu.
To był atak magiczny z
zaskoczenia, z bliskiego dystansu. Dokładniej, zaklęcie tnące skierowane w
stronę Byakuyi.
Wampir, który je rzucił,
natychmiast porwał mnie ponad drzewa, krzycząc że to łowca i że muszę uciekać.
Wtedy zrozumiałam, że moje
wcześniejsze podejrzenie było prawdziwe i mroczne rasy nie różniły się od ludzi
niczym innym poza sposobem odżywiania (nawet nie we wszystkich przypadkach) i
faktem że uprawiały magię.
Magia..!
Wyrwałam się z rąk tego
wampira, pamiętając o Byakuyi i po raz pierwszy w życiu użyłam swoich skrzydeł.
Nawet nie wiedziałam jak wiele wampirzej krwi płynęło w moich żyłach. Skąd
mogłam wiedzieć że mogę przywołać skrzydła..?
Mój porywacz chciał mnie
powstrzymać ale powiedziałam mu coś, czego nie pamiętam, a co spowodowało że
posłał mi niedowierzające spojrzenie i odleciał.
Wróciłam do brata i zabrałam
go do biblioteki, bo infirmeria była zbyt daleko, a on utracił już zbyt wiele
krwi. Nie szukałam długo księgi traktującej o białej magii, bo leżała na
wierzchu stosu ksiąg do ponownego przewertowania. Ciężej było znaleźć odpowiednie
zaklęcie, a jeszcze trudniej go użyć.
Straciłam wtedy prawie całą
energię, ale i tak nie udało mi się w pełni uleczyć brata. Byłam jednak pewna,
że dam radę przenieść go na czas do medyków.
I rzeczywiście. Chociaż lot z
dodatkowym (cięższym ode mnie) ciężarem, był okropnie wyczerpujący, udało mi
się zdążyć. Medycy byli w szoku, kiedy nas zobaczyli. Nie dziwiłam im się -
córka Głowy Zakonu ma wampirze skrzydła, charakterystyczne dla wampirów czystej
i pół-krwi i za ich pomocą przylatuje do infirmerii z synem Głowy Zakonu. Do
tego oboje są umorusani we krwi, on jest na krawędzi życia i śmierci, a ona
bliska utraty przytomności...
Kiedy się obudziłam, wokoło
było ciemno, a od kamiennej posadzki, na której leżałam, bił przejmujący chłód.
Coś paliło mnie w nadgarstki i kostki, ale było zbyt ciemno, żebym mogła
zobaczyć co to. Nie wspominając już o fakcie, że gdy tylko spróbowałam się
podnieść, odkryłam, że mam związane zarówno ręce jak i nogi dokładnie w tych
palących odcinkach. Nietrudno było połączyć fakty - jestem wampirem, srebro
najlepiej rani wampiry, musieli mnie skuć przy użyciu srebra.
Jedynym problemem było
zrozumie dlaczego. Dlaczego to zrobili..? Przecież nie byłam
zagrożeniem.
A może byłam..?
Nagle usłyszałam zgrzyt
metalowych drzwi i do pomieszczenia wdarło się blade światło, oślepiając mnie
na chwilę. W drzwiach zobaczyłam znajomą sylwetkę - ojca - w towarzystwie dwóch
innych mężczyzn.
"Co tam zaszło?"
zażądał natychmiast, więc opisałam całe zajście, ale widać było że go nie
przekonałam.
"Czy z Byakuyą wszystko
w porządku..?" zapytałam wtedy, z nadzieją że odpowie potwierdzająco, ale
nie to powiedział.
"Dlaczego pozwoliłaś
uciec tamtemu wampirowi?"
"Musiałam ratować
Byakuyę, poza tym, nie miałam broni... Proszę ojcze, tylko powiedz mi czy żyje."
błagałam.
"Skąd znałaś te
zaklęcia?"
"Z ksiąg - Byakuya mi je
pokazał... Ojcze, proszę..."
"Skąd mogę mieć pewność,
że to nie twoja robota?"
Zaniemówiłam. Czy on...
"Ojcze, to mój brat. Jak
mogłabym-"
"Byakuya nie był twoim
bratem, tak samo jak ja nie jestem twoim ojcem. Nikt z mojej rodziny nie jest z
tobą spokrewniony i dobrze o tym wiesz."
Cała wypowiedź jakoś tak
stała się przytłumiona, gdy uderzyły mnie pierwsze słowa.
"Był?" powtórzyłam
słabo. "Czy to znaczy..-?"
Skuliłam się, widząc to
lodowate spojrzenie, które rzucił mi ojciec, zanim wyszedł z pokoju, zamykając
drzwi i na powrót zamykając mnie w nieprzeniknionych ciemnościach.
Myślałam, że serce mi
eksploduje z bólu, który wdarł się do niego przez to nieme potwierdzenie.
Byakuya, mój jedyny starszy i najbliższy mi brat (w chuj z tym, że nie rodzony)
zginął tamtej nocy mimo moich starań by go uratować.
Minęło dużo czasu zanim drzwi
otwarły się ponownie i wyprowadzono mnie z celi.
Już wtedy wiedziałam, że nie
zostanę uwolniona. Kolejne dwadzieścia lat nadal nawiedza mnie w koszmarach
każdej nocy.
Uwolnił mnie wilkołak, który
był świeżo upieczonym łowcą, gdy zginął mój brat, i który zabrał mnie do Iliyi
Ignadyeva - wampira czystej krwi, którego obawiał się nawę mój
"ojciec". Nie pytałam nigdy dlaczego Tsubaki mnie wtedy uwolnił za
cenę swojej dwudziestoletniej kariery i względnie spokojnego życia (bo go w
końcu nie ścigali wcześniej). Wydaje mi się, że poprostu się nade mną ulitował,
gdy którejś nocy została mu przydzielona warta w środku mojej sali tortur.
Ale przecież wilkołaki i
wampiry się naturalnie nienawidzą...
Pierwszy rok wolności żyłam,
właściwie nie żyjąc. Moje rany zasklepiały się, ale blizny pozostały, a ja cały
czas bałam się że to tylko piękny sen, który za chwilę się skończy kubłem zimnej
wody.
Kilka lat zajęło mi obudzenie
się z tego letargu. Pamiętam dobrze dzień, kiedy poprosiłam Iliyę żeby mnie
trenował. Za oknem spadł pierwszy tamtego roku śnieg i było już dość zimno, jak
na Syberię przystało, ale w wielkiej posiadłości ponadtysiącletniego wampira
dało się wytrzymać nawet największe mrozy. Pamiętam jak mina Iliyi wydała mi
się bezcenna i wywołała pierwszy od dawna uśmiech na mojej twarzy, a potem
pamiętam jak twarz mojego nowego opiekuna rozjaśniła się i jak z werwą
poprowadził mnie na salę treningową.
Powrót do mojej dawnej formy
zajął mi zaskakująco mało czasu, ale nie spoczęłam na laurach i dalej uczyłam
się sposobów walki i łączyłam obie te wiedze, wymyślając sposoby reagowania na
typowe i bardziej złożone ataki łowców. Było to o tyle łatwiejsze, że miałam
Tsubakiego, który z chęcią grał rolę łowcy, by pomóc mi odciągnąć myśli od
nawiedzających mnie w nocy koszmarów.
Tsubaki był już starszym
panem, kiedy zapytałam Iliyę czy możliwym byłoby odnalezienie moich prawdziwych
korzeni. Mój opiekun uznał, że owszem ale musiałabym włamać się do archiwum
zakonu, co zresztą zrobiłam dwa lata później, po ciężkiej przeprawie przez
topniejące śniegi i morze.
Tamtej nocy, w archiwum po
raz pierwszy zabiłam łowcę i dobrze się z tym czułam. Ten jeden wypad
przysporzył mi nowej reputacji, stawiając mnie niewiele poniżej Iliyi na liście
wrogów zakonu.
Miałam to jednak w głębokim
poważaniu, bo moje akta zawierały adres, który tak bardzo pragnęłam odnaleźć.
Tak szybko jak to było
możliwe udałam się do Francji, gdzie znalazłam porośnięte mchem zgliszcza i
nadpalone obrazy.
Jako były łowca, doskonale
wiedziałam co znaczyło nazwisko Volkov. Trochę ciężko było mi jednak uwierzyć
że moimi rodzicami byli ostatni królowie z rodu Vlada.
Co więcej, to znaczyło, że
Iliya był moim stryjem, a mój typ najprawdopodobniej nie był pusty, jak sobie
wyobrażałam.
Wróciłam więc na Syberię i
tam przyzwyczaiłam się do prawdziwego imienia.
Wiele lat później, już
całkowicie wyszkolona w zakresie walki bez użycia magii oraz przy pomocy lodu,
a także z olbrzymią wiedzą na temat białej magii, zostałam wysłana do szkoły
dla mrocznych ras pod fałszywym nazwiskiem. Iliya chciał żebym oderwała się od
ciągłych ćwiczeń i nauki, i zaprzyjaźniła się z kimś nowym i młodym.
Spotkałam tam trzy osoby,
które stały mi się w jakimś stopniu bliskie. Szczególnie pewien wilkołak, który
uratował mi tyłek w czasie jednej z lekcji w terenie, kiedy zaatakowali nas
łowcy.
W zupełnie inny sposób
zbliżyłam się do niezwykle irytującego wampirzego książątka oraz jego
demonicznej siostry, która stała się moją najlepszą przyjaciółką.
Pokochałam tamtego wilkołaka
całym sercem i pamiętam jak w końcu odwzajemnił moje uczucia. Ale potem nagle
wszystko się zmieniło. Okazało się, że był łowcą... A w jaki sposób!
Wyobraźcie sobie, że przebił
mi serce srebrnym mieczem. Mnie - którą "kochał".
Tym razem tym co mnie
uratował był Christopher - to wampirze książątko, które jednym słowem potrafiło
doprowadzić mnie do skraju wytrzymałości psychicznej, i które (Ach! Gdyby o tym
wiedział!) kilka razy prawie przebiłam lodową włócznią z irytacji.
Wampiry mogą pić krew każdej
rasy, ale gdy wypiją krew innego wampira, a ten wypije ich, wtedy może zajść
zjawisko nazywane przywiązaniem. Jest bardzo rzadkie, ale realne, a polega na
połączeniu się dusz tych dwóch wampirów i jednoczesnym wzmocnieniu ich i
osłabieniu. Wzmocnienie polegało na zwiększeniu ich mocy magicznej i niektórych
właściwości fizycznych, a także na alarmowaniu jednej części więzi, gdy druga
była zagrożona. Osłabieniem za to jest fakt, że śmierć jednego prowadzi do
śmierci drugiego.
Christopher nie miał talentu
do białej magii, więc chcąc mnie uratować musiał oddać mi swoją krew, a że
wcześniej tego samego dnia, nie miałam wystarczająco dużo energii żeby uleczyć
jego śmiertelne rany i również dałam mu swoją krew do wypicia, obawialiśmy się, że zaszła ta rzadka
i kłopotliwa reakcja, która połączyłaby nas na zawsze, czy tego chcieliśmy, czy
nie.
Tym razem oboje trafiliśmy w
ręce łowców, bo żadne z nas nie miało siły by wywalczyć wolność.
Głowa Zakonu była raczej
uradowana, że udało jej się mnie ponownie uwięzić. I muszę przyznać że mimo
wszystko nie miałam tego za złe Glenowi, bo w końcu miał się za co mścić.
Tym razem jednak ucieczka
była łatwa. Wystarczyło że rozpracowałam zmiany wart i użyłam magii żywiołu do
złamania zarówno kajdan, jak i wszystkich zamków. Uwolnienie Chrisa wyglądało
dokładnie tak samo, a że jego nie ruszyli, mogliśmy łatwo ewakuować się z
użyciem jego czarnej magii.
Najbliższym nam bezpiecznym
przystankiem była posiadłość stryja, więc to tam zaciągnęłam Christophera.
Możecie sobie wyobrazić jego zdumienie, gdy poznał moje prawdziwe nazwisko -
Volkov! Rodzina która nienawidziła się nawzajem z Visrin. W normalnym przypadku
nigdy byśmy się nie związali, ale było już za późno na rozsądek. Przeznaczenie
to suka i trzeba się z tym pogodzić.
Nie pałaliśmy do siebie z
Christopherem miłością, ale i tak musieliśmy się udać do jego rodziny, bo więzi
nie da się zerwać, a zaręczyny wręcz przeciwnie. Właśnie. Wspominałam że kutas
był zaręczony z jakąś tam wampirzą szlachcianką..? No bo przecież jak jesteś
zaręczony, to możesz flirtować do woli i całować inne dziewczyny!
A nie, zbaczam z tematu...
książątko to robi tylko po to żeby mi zagrać na nosie i udowodnić, że rzekomo
go "kocham". Niestety bardzo się myli, a ja ciągle szukam dowodu na to że więź nie nastąpiła.
W każdym razie... nieźle mu
wtedy przyłożył jego ojciec. Aż, czego się wstydzę, musiałam interweniować.
Właściwie nie musiałam ale i tak mu się to nie podobało... nikt prócz mnie nie
ma przecież prawa lać mojego partnera... (nie wierzę że to powiedziałam)
Jakoś tak wtedy wyszło na
jaw, że jestem ostatnim potomkiem rodu Vlada i Rada Wampirów wpadła w szał i
wypowiedziała łowcom wojnę, bo do nowych informacji doszła ta o pojmaniu i
torturach... (a wiecie ile oni maja nowych srebrnych zabawek!? Chyba zrobili
takie specjalnie dla mnie!)
W każdym razie, rozpoczęła
się wojna, w której dowodzę (nieformalnie) bo 1 - znam się na metodach łowców
jak nikt inny po naszej stronie 2 - rada boi się mojego stryja 3 - bo musieli
mi dać coś do roboty, bo te wszystkie bale i suknie doprowadzały mnie już do
szału 4 - jako dowódca mam większą swobodę i mam szansę na dorwanie akt, które pozwoliłyby mi zdeterminować czy więź zaszła, czy nie.
Podsumowując...:
1. Mój najukochańszy brat
zginął wieki temu.
2. Jestem osieroconą
księżniczką, której jak miała trzy lata łowcy zarżnęli rodziców i zniszczyli
królestwo.
3. Nienawidzą mnie łowcy,
4. Z wzajemnością.
5. Glen to dupek, ale ma do
tego prawo (licencję chyba też)
6. Jestem formalnie
zaręczona, z najbardziej irytującym i natrętnym wampirzym książątkiem świata.
7. Którego nie znoszę
7. Którego nie znoszę
Wyrazy: 2204
Zdobyte punkty: 210
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz