środa, 23 marca 2016

Od Natashy - Historia o upadku "ładu"

Nie pamiętam swoich biologicznych rodziców, domu, pierwszych trzech lat, ani końca mojego życia z nimi. Pamiętam starszego brata, który nauczył mnie czytać, chociaż dziewczyny nie miały tego prawa. Pokazał mi też jak walczyć, co o dziwo nie spotkało się z dezaprobatą ojca, który niekiedy obserwował nasze "potyczki" z okna gabinetu. Pamiętam czwórkę młodszych braci i najmłodszą siostrę, która wyrosła na prawdziwą damę i wyszła za mąż w młodym wieku, co najbardziej cieszyło matkę. Ja mogłam wybrać pomiędzy małżeństwem, a dołączeniem do zakonu. Wybrałam to drugie.
Nauczycieli miałam oschłych i wymagających, traktowali mnie znacznie gorzej niż innych uczniów, ale w końcu byłam jedyną dziewczyną, która szkoliła się na łowcę. Wtedy jeszcze nie było emancypacji kobiet, a fakt że mogłam walczyć zamiast wychowywać dzieci, zawdzięczałam  ojcu, który był w tamtym czasie Głową Zakonu.
W wieku dwudziestu pięciu lat przeszłam wszystkie egzaminy z najwyższą oceną i dołączyłam do starszego brata w szeregach zakonu. Starał się już wtedy o stopień oficerski, ale codziennie znajdował czas by ze mną poćwiczyć. Gdy w końcu stał się Specjalistą, zabrał mnie do biblioteki po raz pierwszy i rozpoczęliśmy naukę zaklęć ras magicznych.
To on uświadomił mi kim jestem i nauczył mnie jak żywić się pozostając niezauważoną. Pomogły nam w tym księgi traktujące o wampirach i ich umiejętnościach.
W tamtym czasie zabiłam wielu przedstawicieli mrocznych ras i choć dało mi to wielkie doświadczenie, nigdy nie byłam dumna z tego, że zabijam podobnych do siebie. Usprawiedliwienia, że oni musieli zostać usunięci, bo nie kontrolowali się tak dobrze jak ja, czy że oni zabijali dla zabawy, a my dla ochrony słabych, nie pomagały. To byli moi "ludzie", a ja byłam zdrajczynią. Nie mogli być aż tak bezmyślni i niemożliwi do opanowania jak nas uczono, prawda..?
Którejś nocy przełożeni przyłapali mnie na wertowaniu ksiąg magicznych z zaklęciami czarnej magii - użytecznymi w walce. Byakuya akurat wyszedł, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, pewien że o tej porze nikt nie wejdzie do biblioteki. Pewnie spytacie co złego w tym że łowca uczy się sposobu w jaki bronią się jego ofiary..? Cóż... To oczywiste, że przełożeni byliby dumni. Haczyk w tym, że nie byłam człowiekiem.
Ale mimo wszystko odpuścili mi, kiedy dowiedzieli się, że tę naukę zainicjował świetnie rokujący syn Głowy Zakonu, który był blisko objęcia stanowiska zastępcy. W końcu musiał mieć dobry powód by uczyć wampira samoobrony.
Racja...
Miałam trzydzieści dwa lata, kiedy mojego brata i mnie zaatakował wampir, w czasie kiedy byliśmy na spacerze po ogrodach za biblioteką zakonu.
To był atak magiczny z zaskoczenia, z bliskiego dystansu. Dokładniej, zaklęcie tnące skierowane w stronę Byakuyi.
Wampir, który je rzucił, natychmiast porwał mnie ponad drzewa, krzycząc że to łowca i że muszę uciekać.
Wtedy zrozumiałam, że moje wcześniejsze podejrzenie było prawdziwe i mroczne rasy nie różniły się od ludzi niczym innym poza sposobem odżywiania (nawet nie we wszystkich przypadkach) i faktem że uprawiały magię.
Magia..!
Wyrwałam się z rąk tego wampira, pamiętając o Byakuyi i po raz pierwszy w życiu użyłam swoich skrzydeł. Nawet nie wiedziałam jak wiele wampirzej krwi płynęło w moich żyłach. Skąd mogłam wiedzieć że mogę przywołać skrzydła..?
Mój porywacz chciał mnie powstrzymać ale powiedziałam mu coś, czego nie pamiętam, a co spowodowało że posłał mi niedowierzające spojrzenie i odleciał.
Wróciłam do brata i zabrałam go do biblioteki, bo infirmeria była zbyt daleko, a on utracił już zbyt wiele krwi. Nie szukałam długo księgi traktującej o białej magii, bo leżała na wierzchu stosu ksiąg do ponownego przewertowania. Ciężej było znaleźć odpowiednie zaklęcie, a jeszcze trudniej go użyć.
Straciłam wtedy prawie całą energię, ale i tak nie udało mi się w pełni uleczyć brata. Byłam jednak pewna, że dam radę przenieść go na czas do medyków.
I rzeczywiście. Chociaż lot z dodatkowym (cięższym ode mnie) ciężarem, był okropnie wyczerpujący, udało mi się zdążyć. Medycy byli w szoku, kiedy nas zobaczyli. Nie dziwiłam im się - córka Głowy Zakonu ma wampirze skrzydła, charakterystyczne dla wampirów czystej i pół-krwi i za ich pomocą przylatuje do infirmerii z synem Głowy Zakonu. Do tego oboje są umorusani we krwi, on jest na krawędzi życia i śmierci, a ona bliska utraty przytomności...
Kiedy się obudziłam, wokoło było ciemno, a od kamiennej posadzki, na której leżałam, bił przejmujący chłód. Coś paliło mnie w nadgarstki i kostki, ale było zbyt ciemno, żebym mogła zobaczyć co to. Nie wspominając już o fakcie, że gdy tylko spróbowałam się podnieść, odkryłam, że mam związane zarówno ręce jak i nogi dokładnie w tych palących odcinkach. Nietrudno było połączyć fakty - jestem wampirem, srebro najlepiej rani wampiry, musieli mnie skuć przy użyciu srebra.
Jedynym problemem było zrozumie dlaczego. Dlaczego to zrobili..? Przecież nie byłam zagrożeniem.
A może byłam..?
Nagle usłyszałam zgrzyt metalowych drzwi i do pomieszczenia wdarło się blade światło, oślepiając mnie na chwilę. W drzwiach zobaczyłam znajomą sylwetkę - ojca - w towarzystwie dwóch innych mężczyzn.
"Co tam zaszło?" zażądał natychmiast, więc opisałam całe zajście, ale widać było że go nie przekonałam.
"Czy z Byakuyą wszystko w porządku..?" zapytałam wtedy, z nadzieją że odpowie potwierdzająco, ale nie to powiedział.
"Dlaczego pozwoliłaś uciec tamtemu wampirowi?"
"Musiałam ratować Byakuyę, poza tym, nie miałam broni... Proszę ojcze, tylko powiedz mi czy żyje." błagałam.
"Skąd znałaś te zaklęcia?"
"Z ksiąg - Byakuya mi je pokazał... Ojcze, proszę..."
"Skąd mogę mieć pewność, że to nie twoja robota?"
Zaniemówiłam. Czy on...
"Ojcze, to mój brat. Jak mogłabym-"
"Byakuya nie był twoim bratem, tak samo jak ja nie jestem twoim ojcem. Nikt z mojej rodziny nie jest z tobą spokrewniony i dobrze o tym wiesz."
Cała wypowiedź jakoś tak stała się przytłumiona, gdy uderzyły mnie pierwsze słowa.
"Był?" powtórzyłam słabo. "Czy to znaczy..-?"
Skuliłam się, widząc to lodowate spojrzenie, które rzucił mi ojciec, zanim wyszedł z pokoju, zamykając drzwi i na powrót zamykając mnie w nieprzeniknionych ciemnościach.
Myślałam, że serce mi eksploduje z bólu, który wdarł się do niego przez to nieme potwierdzenie. Byakuya, mój jedyny starszy i najbliższy mi brat (w chuj z tym, że nie rodzony) zginął tamtej nocy mimo moich starań by go uratować.
Minęło dużo czasu zanim drzwi otwarły się ponownie i wyprowadzono mnie z celi.
Już wtedy wiedziałam, że nie zostanę uwolniona. Kolejne dwadzieścia lat nadal nawiedza mnie w koszmarach każdej nocy.
Uwolnił mnie wilkołak, który był świeżo upieczonym łowcą, gdy zginął mój brat, i który zabrał mnie do Iliyi Ignadyeva - wampira czystej krwi, którego obawiał się nawę mój "ojciec". Nie pytałam nigdy dlaczego Tsubaki mnie wtedy uwolnił za cenę swojej dwudziestoletniej kariery i względnie spokojnego życia (bo go w końcu nie ścigali wcześniej). Wydaje mi się, że poprostu się nade mną ulitował, gdy którejś nocy została mu przydzielona warta w środku mojej sali tortur.
Ale przecież wilkołaki i wampiry się naturalnie nienawidzą...
Pierwszy rok wolności żyłam, właściwie nie żyjąc. Moje rany zasklepiały się, ale blizny pozostały, a ja cały czas bałam się że to tylko piękny sen, który za chwilę się skończy kubłem zimnej wody.
Kilka lat zajęło mi obudzenie się z tego letargu. Pamiętam dobrze dzień, kiedy poprosiłam Iliyę żeby mnie trenował. Za oknem spadł pierwszy tamtego roku śnieg i było już dość zimno, jak na Syberię przystało, ale w wielkiej posiadłości ponadtysiącletniego wampira dało się wytrzymać nawet największe mrozy. Pamiętam jak mina Iliyi wydała mi się bezcenna i wywołała pierwszy od dawna uśmiech na mojej twarzy, a potem pamiętam jak twarz mojego nowego opiekuna rozjaśniła się i jak z werwą poprowadził mnie na salę treningową.
Powrót do mojej dawnej formy zajął mi zaskakująco mało czasu, ale nie spoczęłam na laurach i dalej uczyłam się sposobów walki i łączyłam obie te wiedze, wymyślając sposoby reagowania na typowe i bardziej złożone ataki łowców. Było to o tyle łatwiejsze, że miałam Tsubakiego, który z chęcią grał rolę łowcy, by pomóc mi odciągnąć myśli od nawiedzających mnie w nocy koszmarów.
Tsubaki był już starszym panem, kiedy zapytałam Iliyę czy możliwym byłoby odnalezienie moich prawdziwych korzeni. Mój opiekun uznał, że owszem ale musiałabym włamać się do archiwum zakonu, co zresztą zrobiłam dwa lata później, po ciężkiej przeprawie przez topniejące śniegi i morze.
Tamtej nocy, w archiwum po raz pierwszy zabiłam łowcę i dobrze się z tym czułam. Ten jeden wypad przysporzył mi nowej reputacji, stawiając mnie niewiele poniżej Iliyi na liście wrogów zakonu.
Miałam to jednak w głębokim poważaniu, bo moje akta zawierały adres, który tak bardzo pragnęłam odnaleźć.
Tak szybko jak to było możliwe udałam się do Francji, gdzie znalazłam porośnięte mchem zgliszcza i nadpalone obrazy.
Jako były łowca, doskonale wiedziałam co znaczyło nazwisko Volkov. Trochę ciężko było mi jednak uwierzyć że moimi rodzicami byli ostatni królowie z rodu Vlada.
Co więcej, to znaczyło, że Iliya był moim stryjem, a mój typ najprawdopodobniej nie był pusty, jak sobie wyobrażałam.
Wróciłam więc na Syberię i tam przyzwyczaiłam się do prawdziwego imienia.
Wiele lat później, już całkowicie wyszkolona w zakresie walki bez użycia magii oraz przy pomocy lodu, a także z olbrzymią wiedzą na temat białej magii, zostałam wysłana do szkoły dla mrocznych ras pod fałszywym nazwiskiem. Iliya chciał żebym oderwała się od ciągłych ćwiczeń i nauki, i zaprzyjaźniła się z kimś nowym i młodym.
Spotkałam tam trzy osoby, które stały mi się w jakimś stopniu bliskie. Szczególnie pewien wilkołak, który uratował mi tyłek w czasie jednej z lekcji w terenie, kiedy zaatakowali nas łowcy.
W zupełnie inny sposób zbliżyłam się do niezwykle irytującego wampirzego książątka oraz jego demonicznej siostry, która stała się moją najlepszą przyjaciółką.
Pokochałam tamtego wilkołaka całym sercem i pamiętam jak w końcu odwzajemnił moje uczucia. Ale potem nagle wszystko się zmieniło. Okazało się, że był łowcą... A w jaki sposób!
Wyobraźcie sobie, że przebił mi serce srebrnym mieczem. Mnie - którą "kochał".
Tym razem tym co mnie uratował był Christopher - to wampirze książątko, które jednym słowem potrafiło doprowadzić mnie do skraju wytrzymałości psychicznej, i które (Ach! Gdyby o tym wiedział!) kilka razy prawie przebiłam lodową włócznią z irytacji.
Wampiry mogą pić krew każdej rasy, ale gdy wypiją krew innego wampira, a ten wypije ich, wtedy może zajść zjawisko nazywane przywiązaniem. Jest bardzo rzadkie, ale realne, a polega na połączeniu się dusz tych dwóch wampirów i jednoczesnym wzmocnieniu ich i osłabieniu. Wzmocnienie polegało na zwiększeniu ich mocy magicznej i niektórych właściwości fizycznych, a także na alarmowaniu jednej części więzi, gdy druga była zagrożona. Osłabieniem za to jest fakt, że śmierć jednego prowadzi do śmierci drugiego.
Christopher nie miał talentu do białej magii, więc chcąc mnie uratować musiał oddać mi swoją krew, a że wcześniej tego samego dnia, nie miałam wystarczająco dużo energii żeby uleczyć jego śmiertelne rany i również dałam mu swoją krew do wypicia, obawialiśmy się, że zaszła ta rzadka i kłopotliwa reakcja, która połączyłaby nas na zawsze, czy tego chcieliśmy, czy nie.
Tym razem oboje trafiliśmy w ręce łowców, bo żadne z nas nie miało siły by wywalczyć wolność.
Głowa Zakonu była raczej uradowana, że udało jej się mnie ponownie uwięzić. I muszę przyznać że mimo wszystko nie miałam tego za złe Glenowi, bo w końcu miał się za co mścić.
Tym razem jednak ucieczka była łatwa. Wystarczyło że rozpracowałam zmiany wart i użyłam magii żywiołu do złamania zarówno kajdan, jak i wszystkich zamków. Uwolnienie Chrisa wyglądało dokładnie tak samo, a że jego nie ruszyli, mogliśmy łatwo ewakuować się z użyciem jego czarnej magii.
Najbliższym nam bezpiecznym przystankiem była posiadłość stryja, więc to tam zaciągnęłam Christophera. Możecie sobie wyobrazić jego zdumienie, gdy poznał moje prawdziwe nazwisko - Volkov! Rodzina która nienawidziła się nawzajem z Visrin. W normalnym przypadku nigdy byśmy się nie związali, ale było już za późno na rozsądek. Przeznaczenie to suka i trzeba się z tym pogodzić.
Nie pałaliśmy do siebie z Christopherem miłością, ale i tak musieliśmy się udać do jego rodziny, bo więzi nie da się zerwać, a zaręczyny wręcz przeciwnie. Właśnie. Wspominałam że kutas był zaręczony z jakąś tam wampirzą szlachcianką..? No bo przecież jak jesteś zaręczony, to możesz flirtować do woli i całować inne dziewczyny!
A nie, zbaczam z tematu... książątko to robi tylko po to żeby mi zagrać na nosie i udowodnić, że rzekomo go "kocham". Niestety bardzo się myli, a ja ciągle szukam dowodu na to że więź nie nastąpiła.
W każdym razie... nieźle mu wtedy przyłożył jego ojciec. Aż, czego się wstydzę, musiałam interweniować. Właściwie nie musiałam ale i tak mu się to nie podobało... nikt prócz mnie nie ma przecież prawa lać mojego partnera... (nie wierzę że to powiedziałam)
Jakoś tak wtedy wyszło na jaw, że jestem ostatnim potomkiem rodu Vlada i Rada Wampirów wpadła w szał i wypowiedziała łowcom wojnę, bo do nowych informacji doszła ta o pojmaniu i torturach... (a wiecie ile oni maja nowych srebrnych zabawek!? Chyba zrobili takie specjalnie dla mnie!)
W każdym razie, rozpoczęła się wojna, w której dowodzę (nieformalnie) bo 1 - znam się na metodach łowców jak nikt inny po naszej stronie 2 - rada boi się mojego stryja 3 - bo musieli mi dać coś do roboty, bo te wszystkie bale i suknie doprowadzały mnie już do szału 4 - jako dowódca mam większą swobodę i mam szansę na dorwanie akt, które pozwoliłyby mi zdeterminować czy więź zaszła, czy nie.
Podsumowując...:
1. Mój najukochańszy brat zginął wieki temu.
2. Jestem osieroconą księżniczką, której jak miała trzy lata łowcy zarżnęli rodziców i zniszczyli królestwo.
3. Nienawidzą mnie łowcy,
4. Z wzajemnością.
5. Glen to dupek, ale ma do tego prawo (licencję chyba też)
6. Jestem formalnie zaręczona, z najbardziej irytującym i natrętnym wampirzym książątkiem świata.
7. Którego nie znoszę


Wyrazy: 2204
Zdobyte punkty: 210

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz