poniedziałek, 28 marca 2016

Od Saiko do Glena

Zimny wiatr wdarł się pod kaptur, ciągnąc za sobą kolejną falę nowych zapachów. Jednym z nich była przyjemna woń towarzysząca deszczowej pogodzie, zmieszaną z wieczorną bryzą. Na rynku pozostała jedynie grupka mężczyzn, cieszących się kolejną porcją piwa oraz stary handlarz, chcący wcisnąć kolejne rupiecie, każdej napotkanej osobie, więc nie trudno się domyślić, że i ja stałam się ofiarą łasego na pieniądze starca.
„Może zegareczek dla panienki”, „A to wisiorek mam całkiem ładny i nie drogi”, Perełki dla Perełki”…
Ileż tych tandetnych tekstów trafiło pod mój adres. Dopiero ostrzegawczy warkot dał jasno do zrozumienia, iż nachalność działa wyłącznie na jego niekorzyść. Też wymyślił, by wciskać komuś takiemu jak ja, nic nie warte śmieci. Starzec był ostatnią osobą, jaka postanowiła wymienić ze mną kilka zdań, nim zniknęłam wśród krętych, słabo oświetlonych uliczek, gdzie ulokowane było me lokum.
Przekręciłam niewielki klucz w drzwiach, by te chwilę później otwarły się z cichym skrzypieniem, wpuszczając do środka słabe światło z sąsiednich domostw. Nie wiele myśląc, odruchowo sięgnęłam na półkę obok drzwi, gdzie zawsze leżał mały świecznik. Nie przepadałam za ostrym światłem, szczególnie nocami. Jak zwykle powitała mnie głucha cisza. Ech… czyżby marzenie wejścia do domu, pełnego bliskich było, aż tak dalekie? Jedyną towarzyszką mego życia, była Amfa, czekająca na możliwość przemierzania mieszkania.
Mokry płaszcz wylądował na kołku, jednak zdjęcie glanów sięgających do niemalże połowy łydki było odwiecznym rytuałem wracania do domu.
-Witaj mała- przysiadłam na ziemi, wyjmując gryzonia z jego więzienia, na co ten pośpiesznie ulokował się na ramieniu, by towarzyszyć mi podczas przygotowywania posiłku.
W prawdzie nie należy do największych zwierząt, ale zjedzenie prawie połowy mojej porcji nie stanowiło dla niej kłopotu, co intryguje mnie do dziś. I tak wyglądał conocny powrót nieprzerwanie od kilku lat.
Mając siedemnaście lat, nie było innej możliwości jak wynieść się z ruiny, jaką zaledwie dzień wcześniej można było nazwać domem. A cóż się stało? Wizyta kogoś, kto śmie nazywać się moim ojcem. Wyparcie się „kundla, który zdechnie najpóźniej za trzy dni”, było drugą najprostszą czynnością jaką potrafił zrobić. Chyba nie musze mówić, iż pierwszą było zmajstrowanie tego o to kundla, jakim jestem. A co z matką? Demon, chcąc pozbyć się kłopotu i „zatroszczył o lepszą połówkę”. Tak też ja, bez większych środków na życie, perspektyw i niesamowitą pustką w głowie, rozpoczęłam samodzielne życie.
Ckliwa historyjka, nie prawdaż? Pfff… wcale nie. Mniejsza o to.
Wracając do minionej nocy, która z pozoru nie miała różnić się niczym od pozostałych:
Gdy futrzak siedzący na ramieniu, zatykał się kolejną porcją surowego warzywa, obróciłam się na pięcie, chcąc otworzyć drzwi, w które ktoś niecierpliwie uderzał pięścią.
Człowieku! Co one Ci zrobiły?
Zdezorientowana, nacisnęłam na klamkę, uchylając ich nieco. Po drugiej stronie stała wysoka, szczupła postać, okryta płaszczem. Jej zapach odbiegał od tego jakim charakteryzowali się śmiertelnicy.
-To chyba pomyłka- zaczęłam, a słowa ciążyły mi w gardle. Nie przywykłam do rozmów, a tym bardziej z… mężczyzną?
-Seiko? Jeśli nie, to faktycznie pomyłka- chłodny ton wyrwał się spod kaptura.
-To ja, ale…
-Wspaniale, więc przejdźmy do rzeczy- przerwał mi, wchodząc do pokoju.- Dziewczyno, jaki ty tu masz syf.
-Wybacz, ale nie spodziewałam się gości o tak późnej porze. Zwłaszcza nieproszonych- mruknęłam, zdumiona bezpośredniością obcego.
-Uwierz mi, też pragnąłem spędzić tak uroczy wieczór we własnym towarzystwie, ale jak już wcześniej wspominałem- zasiadł na kanapie, wyciągając spod płaszcza niewielki plik kartek.- przejdźmy do rzeczy. Wysłano mnie tu z powodu Twojego zgłoszenia do Zakonu Łowców Srebrnego Krzyża. Musisz wybaczyć nam to, iż nie zostałaś przyjęta od razu, ale przyjmowanie pierwszej lepszej osoby nie przepadającej zbytnio za wampirami, jest odrobinę lekkomyślne. Z tego co mi wiadomo, jesteś wilkołakiem, toteż chyba to przeważyło podczas decyzji Twojego przyjęcia.
Gdy gość zakończył monolog, ja nadal wpatrywałam się w niego nie mając zbytnio pojęcia co powiedzieć, toteż po cichym westchnięciu ponownie zaczął przemawiać.
-Jutro rano zgłoś się ponownie do kwatery. Głowa Zakonu omówi z Tobą dalsza procedurę, a ja tym czasem pozostawiam Cię z towarzystwie Twojego… pupila. Dobrej Nocy, Saiko. Liczę, że wszystko przebiegnie bez problemu. Im więcej nas w Zakonie, tym większe szanse, na nasze zwycięstwo.
-Mogę wiedzieć chociaż z kim mam przyjemność?- wydusiłam z siebie, wpadając na to, iż godność gościa jest mi nieznana.
Brawo Saiko- tym pytaniem na pewno wyszłaś na mądrzejszą, niż przy pierwszym kontakcie z nowopoznanym mężczyzną.
-Gregory Caville, również wilkołak- rzucił przez próg, kierując się w stronę ulicy głównej.
-Wszystko jasne- zaśmiałam się cicho pod nosem, rozumiejąc osobliwy zapach.- Żegnam.
Oparta plecami o drzwi, wpatrywałam się w próżnię. Bierna postawa wobec większości świata nigdy mi nie przeszkadzała, jednak dołączenie do Zakonu było dla mnie czymś nowym. Szczerze nie przepadałam za wampirami. Zapomniałam chyba wspomnieć, jak wiele mieli wspólnego ze zniszczeniem naszego dobytku. Cały czas sądziłam, że przypadkiem było, trafienie na wampiry o takim usposobieniu. Otóż przez kolejne lata wampirze ścieżki wpadały na moją osobę i nigdy jeszcze nie skończyło się to dobrze dla obu stron. Powróciłam do wcześniejszej czynności jaką było przygotowanie czegoś na wzór kolacji. Z drobną pomocą towarzyszki, talerz opustoszał równie szybko, jak znalazł się na szklanej ławie.
Poranek wydał się mniej przytłaczający niż zazwyczaj. Jakoś chętniej miałam ochotę podnieść się z łóżka. Może dlatego, że zaspałam? Całkiem prawdopodobne. Pędem podjęłam przygotowania do wyjścia, aby pół godziny później przemierzać gęsty las pod wilczą postacią. Dawno nie miałam okazji być drugą sobą, toteż chyba łatwo się domyślić, iż przemiana to kolejna krzepiąca rzecz tego poranka.
-Wreszcie dotarłaś- blondyn z przepaską na oku, stał ze skrzyżowanymi rękami. W jego głosie dało się wyczuć dobrze znany mi akcent i, za którym, poniekąd nieco tęskniłam.
Chyba wszyscy w Zakonie zapomnieli o grzecznościowym „Dzień Dobry”, a zamiast niego raczyli się chłodnym tonem. Oparty o mur, nie sprawiał wrażenia urażonego, czy poirytowanego moim dwu minutowym spóźnieniem. Postąpiłam kilka kroków w jego stronę, musząc przy tym odchylić głowę w tył, by móc utrzymać kontakt wzrokowy z powodu jego wzrostu
-Ty jesteś dowódcą?- upewniłam się, patrząc na człowieka.
-Jak sama widzisz, nie ma tu nikogo innego- wzruszył ramionami- Nazywam się Glen Cardiff.
-Miło poznać Saiko Blade- podałam mu rękę, którą uścisnął lekko, po czym szybko schował w kieszeni spodni.
Nie przedłużając krępujących grzeczności, ruszyłam za mężczyzną w kierunku robiącej niesamowite wrażenie budowli.

<Glen?>

Liczba wyrazów: 1009
Zdobyte punkty: 100

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz